Owoce

Owoce

środa, 29 października 2014

[139] Pieczemy dynię - dyniowe puree

Często słyszę: "zrobiłabym coś z dyni, ale nie wiem co" albo "...ale nie wiem jak ją przygotować".

Sprawa jest prosta. Bardzo prosta.
Jeśli nie wiemy co zrobić z dynią, przeszukujemy internet. Pole do popisu jest ogromne.
Możemy zrobić:
zupę, upiec z innymi warzywami i zjeść z dipem, krem do ciasta, babkę, ciasto drożdżowe, muffiny, racuchy, itd, itp.


Jeśli potrzebujemy dyni w kostce, do zestawu warzyw, najprościej jest ją obrać, oddzielić od skóry, pokroić w kostkę, zmieszać z innymi warzywami, potraktować ziołami i oliwą, po czym włożyć całość do piekarnika i piec ok. 40 minut.

Jeśli mamy ochotę na zupę lub ciasto, najprościej jest dynię upiec, a potem zrobić z niej puree.
Takie puree można mrozić, sensownie jest więc kupić dynię większą i zrobić sobie zapas puree.

A robimy to tak:
Dynię kroimy, odrzucamy gąbczaste wnętrze z pestkami, przygotowujemy sobie zgrabne kawałki i kładziemy je na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
Koniecznie skórą do góry.
Całość wrzucamy do piekarnika na 190-200 stopni, na czas 45-60 minut, zależnie od grubości kawałków.


Po tym czasie dynię lekko studzimy i oddzielamy miąższ łyżką od skóry. Skóra idzie do kosza. Miąższ do naczynia, w którym wygodnie nam będzie potraktować go blenderem.
Miksujemy na gładko i dzielimy na porcje.


Na ciasto potrzeba około 1 szklanki.
Na zupę wg smaku i gustu.
To co nam zostaje, chowamy do zamrażalnika.

Tak przygotowana dynia zachowuje wszystkie wartości odżywcze i maksimum smaku.
Polecam.

Pestek nie wyrzucamy. Oddzielamy je od "gąbki" i wykładamy  na blachę z papierem. Umieszczamy w gorącym piekarniku po wyjęciu upieczonej dyni. Później je zjemy.

Proste i zdrowe. I akurat na ten sezon. :)

piątek, 17 października 2014

[138] Witamina C

Na temat witaminy C powstało już tysiące wpisów. Nieraz baaardzo długich.
Nieliczni docierają do końca. ;)
Nie będę więc przynudzać. Przedstawię po prostu kilka faktów.



Osobom zainteresowanym witaminami z natury polecam przejść od razu do punktu 4go. :)

1.
To co kupujemy w aptece zwykle jest witaminą C syntetyczną.
Różne rzeczy o niej piszą, ale fakt jest taki, że jest ona mało przyswajalna.
Jeśli już kupujemy witaminę C w aptece, bo wierzymy farmacji jako nauce, szukajmy takich preparatów, gdzie poza dawką witaminy C nie ma tysiąca dodatków, począwszy od talku a kończąc na paskudnym barwniku w otoczce, np. żółcieni chinolinowej.

Takimi nowoczesnymi preparatami zawierającymi syntetyczną witaminę C, są np.

- Gold-Vit C z firmy Olimp 1000 Forte - preparat zawiera aż 1000 jednostek wit. C i ma niezły skład. Zawiera też bioflawonoidy cytrusowe.
Jako że mam mentalną alergię na barwniki w suplementach i lekach, a tu także się one znajdują, wnętrze radzę po prostu wysypać z kapsułki i spożyć, a samego kapsa wyrzucić do kosza.
/Spróbowałam przy mega katarze - nawet nieźle działa./

- Acerola Plus - także z dodatkiem bioflawonoidów. Preparat zawiera naturalną acerolę, rutynę, hesperydynę i ziarna gryki - także jako źródło witaminy C. Poza tym oczywiście syntetyczną witaminę C.
Forma tabletek, które można possać albo pogryźć. Fajne dla dzieci.

2.
Dlaczego akurat o tych dwóch piszę?
Ano dlatego, że jeśli już kupujemy gotowy preparat, w dodatku syntetyk, powinien on zawierać bioflawonoidy.
Witamina C jest bardzo nietrwała. Bez tego dodatku nie dość, że wchłoniemy mały ułamek witaminy, to jeszcze połowa straci aktywność.
Jeśli np. kupujemy syntetyk, gdzie na kapsułkę mamy 100mg witaminy C, a preparat nie zawiera już nic więcej, żadnych bioflawonoidów, to równie dobrze możemy sobie zacisnąć kciuki za nasze zdrowie - efekt będzie podobny. Jeśli nie lepszy. ;)
Po prostu szkoda naszych pieniędzy.

Oczywiście bioflawonoidy można przyswoić z pożywienia. Jeśli więc dostarczamy do organizmu porcję witaminy C samej w sobie, a do tego zapodamy sobie do picia soki owocowe, czy owocowo-warzywne, nie musimy już szukać preparatu witaminy C z bioflawonoidami. Te z owoców i warzyw zrobią swoje i wspomogą nas w przyswajaniu suplementowanej witaminy C.

Zaznaczam to głównie dlatego, że większość znanych mi osób, które bardzo potrzebują suplementacji witaminą C (i nie tylko), leki i suple zapija kawą, a jada mało co, bo zwykle jest na diecie.
A soki czy owoce to cukier, więc tuczą i dawno są z diety wyrzucone. ;)

Oczywiście opcja witamina C plus sok jest dużo lepsza. Tak jak trudno jest dostarczyć odpowiedniej ilości witaminy C z jedzenia, tak trudno jest suplementować bioflawonoidy. Dużo łatwiej jest je zapewnić porcją owoców i warzyw.

3.
Fakt trzeci - najlepsze pochodzi z natury.
Oczywista oczywistość.
Skąd więc wziąć witaminę C, jeśli nie z aptecznego suplementu?
Z owoców. Najlepiej z owocu aceroli. To szalona roślinka ma w sobie tyle witaminy C, co całe kilogramy pomarańczy. Jest w tym względzie naprawdę niesamowita.

Ideałem byłoby ją po prostu jeść. W Polsce jest to jednak dość trudne.
Można ją jednak dostać także w postaci suplementu.
Najlepszym dostępnym na naszym rynku jest chyba obecnie:

- Acerola firmy Sanbios. Preparat w tabletkach zawiera sproszkowane owoce aceroli i dwa wspomagacze: substancję wiążącą i przeciwzbrylacz. Niestety. Nie zawiera w ogóle sztucznej witaminy C.
Jedna tabletka to co prawda tylko 125mg witaminy C, wiec w przypadku przeziębienia trochę mało.
Jednakże trudno porównać to syntetyku, bo wiadome jest, że z tego preparatu więcej nam się wchłonie. Ile? Tego nie wiem, niestety.
Trudno zbadać ile z konkretnego specyfiku przyswajamy, a ile gubimy po drodze.

Opcja kolejna, dostępna w sklepach zielarskich i niektórych aptekach to sok. Np:

- Sok z aceroli 100%, firmy EkaMedica.
Sok nie zawiera żadnych dodatków, nawet kwasu cytrynowego. Nie jest też dosładzany.
Szału jednak nie zrobi, chyba że wypijemy od razu całą flachę.
Osobiście stosuję do herbaty z czystka. Polecam.

4.
A teraz będzie trochę bełkotu.

Witamina C to tak naprawdę kwas L(+) askorbinowy.
Jest to forma czynna biologicznie, aktywna, przyswajalna przez nasz organizm i robiąca wszystkie te cuda, które jej się przypisuje i jeszcze pewnie wiele innych, których  nie znamy.

W sumie witamina C ma 4 izomery.
Ten, na którym nam zależy to właśnie kwas L(+) askorbinowy.

Pozostałe trzy (kwas D-askorbinowy, D-izoaskorbinowy i L-izoaskorbinowy) nie interesują nas jako suplement. Nie są aktywne, nie są w ogóle witaminą.

Dlaczego o tym piszę?
Ano dlatego, że taki zwykły, czysty kwas L(+) askorbinowy można kupić. W niektórych sklepach zielarskich, medycznych, w internetowych aptekach, u sprzedawców zdrowego jedzenia.
Nawet na allegro.
I nie, nie jest to niebezpieczne. Pod jednym warunkiem...

Trzeba tylko zwracać uwagę na jedną rzecz, oznaczenie substancji.
Są to dwa numerki, nr CAS i nr WE.
Nr te są kluczem do znalezienia tego, czego szukamy.

Krystaliczna, czysta witamina C powinna mieć nr CAS 50-81-7 oraz nr WE 200-066-2.
Jeśli kupujemy czysty kwas L(+) askorbinowy powinien on mieć takie numerki na opakowaniu.
Jeśli ma - kupiliśmy czystą, aktywną witaminę C.
Syntetyczną, oczywiście.

Taką witaminę rozpuszcza się w wodzie i pije.
Podobnie jak te musujące cuda z apteki, z milionem dodatków.

***


piątek, 3 października 2014

[137] Miód nawłociowy

Moje odkrycie tego roku.
Nigdy wcześniej nie miałam styczności z takim miodem.

Po pierwsze jest on trudno dostępny.
Raz, że często zostaje w pasiece i służy jako zimowy pokarm dla pszczół.
A dwa - w żadnej pasiecie nie powstaje w dużych ilościach. Kiedy kwitną nawłocie (sierpień - wrzesień), jest już chłodniej, a pszczoły zaczynają przygotowania do zimy.
Większość pasiek w ogóle nie zajmuje się miodem nawłociowym.

Trafiłam na niego przypadkiem.
Poczytałam i postanowiłam spróbować.

Miód nawłociowy w Polsce pochodzi od nawłoci pospolitej, zwanej inaczej nawłocią właściwą.

foto: wikipedia 

Co to robi?
Ano jak to miód, podnosi odporność i działa przeciwzapalnie. Poza tym świetnie się sprawdza przy problemach tzw. wątrobowych. Nawłoć i miód z nawłoci pomagają w odprowadzeniu żółci. Zaleca się go także na choroby dróg moczowych i problemy z prostatą.
Dodatkowo świetnie działa przy chorobach górnych dróg oddechowych.
Właśnie ze względu na tę cechę (plus właściwości żółciopędne) postanowiłam go spróbować.

Miód ten zawiera rutynę (składnik leków na przeziębienie, łączony z wit. C) i kwercetynę.
Rutyna jest flawonoidem. Ma właściwości antyoksydacyjne i uszczelnia naczynia krwionośne. Spowalnia utlenianie witaminy C.
Kwercetyna ma właściwości przeciwalergiczne i przeciwzapalne. Hamuje uwalnianie histaminy w reakcjach alergicznych.

Miód nawłociowy jest pyszny.
Nieco podobny do lipowego, z nutką goryczki (bardzo delikatną) podobną do miodu gryczanego i z charakterystyczną nutką cytrusową, której nigdy wcześniej w żadnym miodzie nie wyłapałam.
Pycha. :)

foto: nasz jesienny pakiecik  

Więcej o nawłoci do przeczytania tu: Ziołowy Zakątek

Nie będę kopiować mądrzejszych od siebie. :)