Często słyszę: "zrobiłabym coś z dyni, ale nie wiem co" albo "...ale nie wiem jak ją przygotować".
Sprawa jest prosta. Bardzo prosta.
Jeśli nie wiemy co zrobić z dynią, przeszukujemy internet. Pole do popisu jest ogromne.
Możemy zrobić:
zupę, upiec z innymi warzywami i zjeść z dipem, krem do ciasta, babkę, ciasto drożdżowe, muffiny, racuchy, itd, itp.
Jeśli potrzebujemy dyni w kostce, do zestawu warzyw, najprościej jest ją obrać, oddzielić od skóry, pokroić w kostkę, zmieszać z innymi warzywami, potraktować ziołami i oliwą, po czym włożyć całość do piekarnika i piec ok. 40 minut.
Jeśli mamy ochotę na zupę lub ciasto, najprościej jest dynię upiec, a potem zrobić z niej puree.
Takie puree można mrozić, sensownie jest więc kupić dynię większą i zrobić sobie zapas puree.
A robimy to tak:
Dynię kroimy, odrzucamy gąbczaste wnętrze z pestkami, przygotowujemy sobie zgrabne kawałki i kładziemy je na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
Koniecznie skórą do góry.
Całość wrzucamy do piekarnika na 190-200 stopni, na czas 45-60 minut, zależnie od grubości kawałków.
Po tym czasie dynię lekko studzimy i oddzielamy miąższ łyżką od skóry. Skóra idzie do kosza. Miąższ do naczynia, w którym wygodnie nam będzie potraktować go blenderem.
Miksujemy na gładko i dzielimy na porcje.
Na ciasto potrzeba około 1 szklanki.
Na zupę wg smaku i gustu.
To co nam zostaje, chowamy do zamrażalnika.
Tak przygotowana dynia zachowuje wszystkie wartości odżywcze i maksimum smaku.
Polecam.
Pestek nie wyrzucamy. Oddzielamy je od "gąbki" i wykładamy na blachę z papierem. Umieszczamy w gorącym piekarniku po wyjęciu upieczonej dyni. Później je zjemy.
Proste i zdrowe. I akurat na ten sezon. :)
Owoce
środa, 29 października 2014
piątek, 17 października 2014
[138] Witamina C
Na temat witaminy C powstało już tysiące wpisów. Nieraz baaardzo długich.
Nieliczni docierają do końca. ;)
Nie będę więc przynudzać. Przedstawię po prostu kilka faktów.
Osobom zainteresowanym witaminami z natury polecam przejść od razu do punktu 4go. :)
1.
To co kupujemy w aptece zwykle jest witaminą C syntetyczną.
Różne rzeczy o niej piszą, ale fakt jest taki, że jest ona mało przyswajalna.
Jeśli już kupujemy witaminę C w aptece, bo wierzymy farmacji jako nauce, szukajmy takich preparatów, gdzie poza dawką witaminy C nie ma tysiąca dodatków, począwszy od talku a kończąc na paskudnym barwniku w otoczce, np. żółcieni chinolinowej.
Takimi nowoczesnymi preparatami zawierającymi syntetyczną witaminę C, są np.
- Gold-Vit C z firmy Olimp 1000 Forte - preparat zawiera aż 1000 jednostek wit. C i ma niezły skład. Zawiera też bioflawonoidy cytrusowe.
Jako że mam mentalną alergię na barwniki w suplementach i lekach, a tu także się one znajdują, wnętrze radzę po prostu wysypać z kapsułki i spożyć, a samego kapsa wyrzucić do kosza.
/Spróbowałam przy mega katarze - nawet nieźle działa./
- Acerola Plus - także z dodatkiem bioflawonoidów. Preparat zawiera naturalną acerolę, rutynę, hesperydynę i ziarna gryki - także jako źródło witaminy C. Poza tym oczywiście syntetyczną witaminę C.
Forma tabletek, które można possać albo pogryźć. Fajne dla dzieci.
2.
Dlaczego akurat o tych dwóch piszę?
Ano dlatego, że jeśli już kupujemy gotowy preparat, w dodatku syntetyk, powinien on zawierać bioflawonoidy.
Witamina C jest bardzo nietrwała. Bez tego dodatku nie dość, że wchłoniemy mały ułamek witaminy, to jeszcze połowa straci aktywność.
Jeśli np. kupujemy syntetyk, gdzie na kapsułkę mamy 100mg witaminy C, a preparat nie zawiera już nic więcej, żadnych bioflawonoidów, to równie dobrze możemy sobie zacisnąć kciuki za nasze zdrowie - efekt będzie podobny. Jeśli nie lepszy. ;)
Po prostu szkoda naszych pieniędzy.
Oczywiście bioflawonoidy można przyswoić z pożywienia. Jeśli więc dostarczamy do organizmu porcję witaminy C samej w sobie, a do tego zapodamy sobie do picia soki owocowe, czy owocowo-warzywne, nie musimy już szukać preparatu witaminy C z bioflawonoidami. Te z owoców i warzyw zrobią swoje i wspomogą nas w przyswajaniu suplementowanej witaminy C.
Zaznaczam to głównie dlatego, że większość znanych mi osób, które bardzo potrzebują suplementacji witaminą C (i nie tylko), leki i suple zapija kawą, a jada mało co, bo zwykle jest na diecie.
A soki czy owoce to cukier, więc tuczą i dawno są z diety wyrzucone. ;)
Oczywiście opcja witamina C plus sok jest dużo lepsza. Tak jak trudno jest dostarczyć odpowiedniej ilości witaminy C z jedzenia, tak trudno jest suplementować bioflawonoidy. Dużo łatwiej jest je zapewnić porcją owoców i warzyw.
3.
Fakt trzeci - najlepsze pochodzi z natury.
Oczywista oczywistość.
Skąd więc wziąć witaminę C, jeśli nie z aptecznego suplementu?
Z owoców. Najlepiej z owocu aceroli. To szalona roślinka ma w sobie tyle witaminy C, co całe kilogramy pomarańczy. Jest w tym względzie naprawdę niesamowita.
Ideałem byłoby ją po prostu jeść. W Polsce jest to jednak dość trudne.
Można ją jednak dostać także w postaci suplementu.
Najlepszym dostępnym na naszym rynku jest chyba obecnie:
- Acerola firmy Sanbios. Preparat w tabletkach zawiera sproszkowane owoce aceroli i dwa wspomagacze: substancję wiążącą i przeciwzbrylacz. Niestety. Nie zawiera w ogóle sztucznej witaminy C.
Jedna tabletka to co prawda tylko 125mg witaminy C, wiec w przypadku przeziębienia trochę mało.
Jednakże trudno porównać to syntetyku, bo wiadome jest, że z tego preparatu więcej nam się wchłonie. Ile? Tego nie wiem, niestety.
Trudno zbadać ile z konkretnego specyfiku przyswajamy, a ile gubimy po drodze.
Opcja kolejna, dostępna w sklepach zielarskich i niektórych aptekach to sok. Np:
- Sok z aceroli 100%, firmy EkaMedica.
Sok nie zawiera żadnych dodatków, nawet kwasu cytrynowego. Nie jest też dosładzany.
Szału jednak nie zrobi, chyba że wypijemy od razu całą flachę.
Osobiście stosuję do herbaty z czystka. Polecam.
4.
A teraz będzie trochę bełkotu.
Witamina C to tak naprawdę kwas L(+) askorbinowy.
Jest to forma czynna biologicznie, aktywna, przyswajalna przez nasz organizm i robiąca wszystkie te cuda, które jej się przypisuje i jeszcze pewnie wiele innych, których nie znamy.
W sumie witamina C ma 4 izomery.
Ten, na którym nam zależy to właśnie kwas L(+) askorbinowy.
Pozostałe trzy (kwas D-askorbinowy, D-izoaskorbinowy i L-izoaskorbinowy) nie interesują nas jako suplement. Nie są aktywne, nie są w ogóle witaminą.
Dlaczego o tym piszę?
Ano dlatego, że taki zwykły, czysty kwas L(+) askorbinowy można kupić. W niektórych sklepach zielarskich, medycznych, w internetowych aptekach, u sprzedawców zdrowego jedzenia.
Nawet na allegro.
I nie, nie jest to niebezpieczne. Pod jednym warunkiem...
Trzeba tylko zwracać uwagę na jedną rzecz, oznaczenie substancji.
Są to dwa numerki, nr CAS i nr WE.
Nr te są kluczem do znalezienia tego, czego szukamy.
Krystaliczna, czysta witamina C powinna mieć nr CAS 50-81-7 oraz nr WE 200-066-2.
Jeśli kupujemy czysty kwas L(+) askorbinowy powinien on mieć takie numerki na opakowaniu.
Jeśli ma - kupiliśmy czystą, aktywną witaminę C.
Syntetyczną, oczywiście.
Taką witaminę rozpuszcza się w wodzie i pije.
Podobnie jak te musujące cuda z apteki, z milionem dodatków.
***
Nieliczni docierają do końca. ;)
Nie będę więc przynudzać. Przedstawię po prostu kilka faktów.
Osobom zainteresowanym witaminami z natury polecam przejść od razu do punktu 4go. :)
1.
To co kupujemy w aptece zwykle jest witaminą C syntetyczną.
Różne rzeczy o niej piszą, ale fakt jest taki, że jest ona mało przyswajalna.
Jeśli już kupujemy witaminę C w aptece, bo wierzymy farmacji jako nauce, szukajmy takich preparatów, gdzie poza dawką witaminy C nie ma tysiąca dodatków, począwszy od talku a kończąc na paskudnym barwniku w otoczce, np. żółcieni chinolinowej.
Takimi nowoczesnymi preparatami zawierającymi syntetyczną witaminę C, są np.
- Gold-Vit C z firmy Olimp 1000 Forte - preparat zawiera aż 1000 jednostek wit. C i ma niezły skład. Zawiera też bioflawonoidy cytrusowe.
Jako że mam mentalną alergię na barwniki w suplementach i lekach, a tu także się one znajdują, wnętrze radzę po prostu wysypać z kapsułki i spożyć, a samego kapsa wyrzucić do kosza.
/Spróbowałam przy mega katarze - nawet nieźle działa./
- Acerola Plus - także z dodatkiem bioflawonoidów. Preparat zawiera naturalną acerolę, rutynę, hesperydynę i ziarna gryki - także jako źródło witaminy C. Poza tym oczywiście syntetyczną witaminę C.
Forma tabletek, które można possać albo pogryźć. Fajne dla dzieci.
2.
Dlaczego akurat o tych dwóch piszę?
Ano dlatego, że jeśli już kupujemy gotowy preparat, w dodatku syntetyk, powinien on zawierać bioflawonoidy.
Witamina C jest bardzo nietrwała. Bez tego dodatku nie dość, że wchłoniemy mały ułamek witaminy, to jeszcze połowa straci aktywność.
Jeśli np. kupujemy syntetyk, gdzie na kapsułkę mamy 100mg witaminy C, a preparat nie zawiera już nic więcej, żadnych bioflawonoidów, to równie dobrze możemy sobie zacisnąć kciuki za nasze zdrowie - efekt będzie podobny. Jeśli nie lepszy. ;)
Po prostu szkoda naszych pieniędzy.
Oczywiście bioflawonoidy można przyswoić z pożywienia. Jeśli więc dostarczamy do organizmu porcję witaminy C samej w sobie, a do tego zapodamy sobie do picia soki owocowe, czy owocowo-warzywne, nie musimy już szukać preparatu witaminy C z bioflawonoidami. Te z owoców i warzyw zrobią swoje i wspomogą nas w przyswajaniu suplementowanej witaminy C.
Zaznaczam to głównie dlatego, że większość znanych mi osób, które bardzo potrzebują suplementacji witaminą C (i nie tylko), leki i suple zapija kawą, a jada mało co, bo zwykle jest na diecie.
A soki czy owoce to cukier, więc tuczą i dawno są z diety wyrzucone. ;)
Oczywiście opcja witamina C plus sok jest dużo lepsza. Tak jak trudno jest dostarczyć odpowiedniej ilości witaminy C z jedzenia, tak trudno jest suplementować bioflawonoidy. Dużo łatwiej jest je zapewnić porcją owoców i warzyw.
3.
Fakt trzeci - najlepsze pochodzi z natury.
Oczywista oczywistość.
Skąd więc wziąć witaminę C, jeśli nie z aptecznego suplementu?
Z owoców. Najlepiej z owocu aceroli. To szalona roślinka ma w sobie tyle witaminy C, co całe kilogramy pomarańczy. Jest w tym względzie naprawdę niesamowita.
Ideałem byłoby ją po prostu jeść. W Polsce jest to jednak dość trudne.
Można ją jednak dostać także w postaci suplementu.
Najlepszym dostępnym na naszym rynku jest chyba obecnie:
- Acerola firmy Sanbios. Preparat w tabletkach zawiera sproszkowane owoce aceroli i dwa wspomagacze: substancję wiążącą i przeciwzbrylacz. Niestety. Nie zawiera w ogóle sztucznej witaminy C.
Jedna tabletka to co prawda tylko 125mg witaminy C, wiec w przypadku przeziębienia trochę mało.
Jednakże trudno porównać to syntetyku, bo wiadome jest, że z tego preparatu więcej nam się wchłonie. Ile? Tego nie wiem, niestety.
Trudno zbadać ile z konkretnego specyfiku przyswajamy, a ile gubimy po drodze.
Opcja kolejna, dostępna w sklepach zielarskich i niektórych aptekach to sok. Np:
- Sok z aceroli 100%, firmy EkaMedica.
Sok nie zawiera żadnych dodatków, nawet kwasu cytrynowego. Nie jest też dosładzany.
Szału jednak nie zrobi, chyba że wypijemy od razu całą flachę.
Osobiście stosuję do herbaty z czystka. Polecam.
4.
A teraz będzie trochę bełkotu.
Witamina C to tak naprawdę kwas L(+) askorbinowy.
Jest to forma czynna biologicznie, aktywna, przyswajalna przez nasz organizm i robiąca wszystkie te cuda, które jej się przypisuje i jeszcze pewnie wiele innych, których nie znamy.
W sumie witamina C ma 4 izomery.
Ten, na którym nam zależy to właśnie kwas L(+) askorbinowy.
Pozostałe trzy (kwas D-askorbinowy, D-izoaskorbinowy i L-izoaskorbinowy) nie interesują nas jako suplement. Nie są aktywne, nie są w ogóle witaminą.
Dlaczego o tym piszę?
Ano dlatego, że taki zwykły, czysty kwas L(+) askorbinowy można kupić. W niektórych sklepach zielarskich, medycznych, w internetowych aptekach, u sprzedawców zdrowego jedzenia.
Nawet na allegro.
I nie, nie jest to niebezpieczne. Pod jednym warunkiem...
Trzeba tylko zwracać uwagę na jedną rzecz, oznaczenie substancji.
Są to dwa numerki, nr CAS i nr WE.
Nr te są kluczem do znalezienia tego, czego szukamy.
Krystaliczna, czysta witamina C powinna mieć nr CAS 50-81-7 oraz nr WE 200-066-2.
Jeśli kupujemy czysty kwas L(+) askorbinowy powinien on mieć takie numerki na opakowaniu.
Jeśli ma - kupiliśmy czystą, aktywną witaminę C.
Syntetyczną, oczywiście.
Taką witaminę rozpuszcza się w wodzie i pije.
Podobnie jak te musujące cuda z apteki, z milionem dodatków.
***
piątek, 3 października 2014
[137] Miód nawłociowy
Moje odkrycie tego roku.
Nigdy wcześniej nie miałam styczności z takim miodem.
Po pierwsze jest on trudno dostępny.
Raz, że często zostaje w pasiece i służy jako zimowy pokarm dla pszczół.
A dwa - w żadnej pasiecie nie powstaje w dużych ilościach. Kiedy kwitną nawłocie (sierpień - wrzesień), jest już chłodniej, a pszczoły zaczynają przygotowania do zimy.
Większość pasiek w ogóle nie zajmuje się miodem nawłociowym.
Trafiłam na niego przypadkiem.
Poczytałam i postanowiłam spróbować.
Miód nawłociowy w Polsce pochodzi od nawłoci pospolitej, zwanej inaczej nawłocią właściwą.
foto: wikipedia
Co to robi?
Ano jak to miód, podnosi odporność i działa przeciwzapalnie. Poza tym świetnie się sprawdza przy problemach tzw. wątrobowych. Nawłoć i miód z nawłoci pomagają w odprowadzeniu żółci. Zaleca się go także na choroby dróg moczowych i problemy z prostatą.
Dodatkowo świetnie działa przy chorobach górnych dróg oddechowych.
Właśnie ze względu na tę cechę (plus właściwości żółciopędne) postanowiłam go spróbować.
Miód ten zawiera rutynę (składnik leków na przeziębienie, łączony z wit. C) i kwercetynę.
Rutyna jest flawonoidem. Ma właściwości antyoksydacyjne i uszczelnia naczynia krwionośne. Spowalnia utlenianie witaminy C.
Kwercetyna ma właściwości przeciwalergiczne i przeciwzapalne. Hamuje uwalnianie histaminy w reakcjach alergicznych.
Miód nawłociowy jest pyszny.
Nieco podobny do lipowego, z nutką goryczki (bardzo delikatną) podobną do miodu gryczanego i z charakterystyczną nutką cytrusową, której nigdy wcześniej w żadnym miodzie nie wyłapałam.
Pycha. :)
foto: nasz jesienny pakiecik
Więcej o nawłoci do przeczytania tu: Ziołowy Zakątek
Nie będę kopiować mądrzejszych od siebie. :)
Nigdy wcześniej nie miałam styczności z takim miodem.
Po pierwsze jest on trudno dostępny.
Raz, że często zostaje w pasiece i służy jako zimowy pokarm dla pszczół.
A dwa - w żadnej pasiecie nie powstaje w dużych ilościach. Kiedy kwitną nawłocie (sierpień - wrzesień), jest już chłodniej, a pszczoły zaczynają przygotowania do zimy.
Większość pasiek w ogóle nie zajmuje się miodem nawłociowym.
Trafiłam na niego przypadkiem.
Poczytałam i postanowiłam spróbować.
Miód nawłociowy w Polsce pochodzi od nawłoci pospolitej, zwanej inaczej nawłocią właściwą.
foto: wikipedia
Co to robi?
Ano jak to miód, podnosi odporność i działa przeciwzapalnie. Poza tym świetnie się sprawdza przy problemach tzw. wątrobowych. Nawłoć i miód z nawłoci pomagają w odprowadzeniu żółci. Zaleca się go także na choroby dróg moczowych i problemy z prostatą.
Dodatkowo świetnie działa przy chorobach górnych dróg oddechowych.
Właśnie ze względu na tę cechę (plus właściwości żółciopędne) postanowiłam go spróbować.
Miód ten zawiera rutynę (składnik leków na przeziębienie, łączony z wit. C) i kwercetynę.
Rutyna jest flawonoidem. Ma właściwości antyoksydacyjne i uszczelnia naczynia krwionośne. Spowalnia utlenianie witaminy C.
Kwercetyna ma właściwości przeciwalergiczne i przeciwzapalne. Hamuje uwalnianie histaminy w reakcjach alergicznych.
Miód nawłociowy jest pyszny.
Nieco podobny do lipowego, z nutką goryczki (bardzo delikatną) podobną do miodu gryczanego i z charakterystyczną nutką cytrusową, której nigdy wcześniej w żadnym miodzie nie wyłapałam.
Pycha. :)
foto: nasz jesienny pakiecik
Więcej o nawłoci do przeczytania tu: Ziołowy Zakątek
Nie będę kopiować mądrzejszych od siebie. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)