Owoce

Owoce

środa, 31 lipca 2013

[26] Serek homogenizowany - skład

Zdobycie materiału do tego wpisu kosztowało mnie prawie życie. :D
Miła obsługa sklepu X miała nie lada problem z fotkami, które cyknęłam. Ktoś się poczuł ważniejszy niż magi w zupie i wszczął alarm... No bywa.

Ale nic to. Żyję. Nie dam się tak łatwo. ;)

Otóż serki. Jecie serki? A może jedzą Wasze dzieci?
Mój chętnie. Ja też bym zjadła, ale...
Problem w tym, że całkiem inaczej pamiętam ten smak, za dużo "perfum", dziwna konsystencja. Siłą rzeczy zaczęłam czytać składy. Nie powiem, byłam zaskoczona.
Mam dziwne wrażenie, że nie liczy się już nic innego, tylko kasa. Nawet jakość się nie liczy.
Ogólne wdupiemanie.

Szukałam czegoś innego, niż to co co dzień widzę w reklamie.
Miałam problem. Naprawdę miałam problem. W każdym sklepie zaglądałam do lodówki i w każdym widziałam to samo. Jedna, dwie marki. Kilka smaków. Im więcej smaku, tym gorzej w składzie. Każdy dodatek (np. czekolada), to od razu pięć chemikaliów więcej. Plus dodatkowy barwnik, bo ten niby wiodący dodatek smakowy zwykle jest w śladowych ilościach i sam barwy nie daje. Trzeba go więc pokolorować. Efekt końcowy - pudełko z zawartością bliską temu co produkują zakłady POCH Gliwice.

Jeśli znajdę coś jeszcze, dorzucę. Póki co... tyle znalazłam w swoim mieście.
Skupiłam się tylko na jednym smaku, żeby było sprawiedliwie - serek omawiany, to serek waniliowy. 

***

Pierwszy produkt to chyba numer jeden w sprzedaży, a na pewno nr jeden, jeśli chodzi o znajomość towaru i reklamę. Danio.


Syrop glukozowo-fruktozowy.
Taka firma, a nie stać ich na sam cukier? Serek tani nie jest.
Woda? Zagadka.

***

Drugi znany produkt. Bakuś.


Skład długi, ale bez syropu glukozowo-fruktozowego. To już coś.
Ale nic darmo. Za to mamy kwas cytrynowy. I skrobię. I barwnik. Bóg jeden raczy wiedzieć po co.

 ***

Serek Tutti. Przód zapowiada się super. Bardzo ładne opakowanie. I ta "pokruszona laska wanilii".
Wygląda tak:

Zawiera to:

/Zakryłam logo sklepu, dla którego jest robiony, bo jeszcze mi zarzucą jakieś wizerunkowe bla bla./
Znośnie, ale szału nie ma. Jest oczywiście skrobia i syrop glukozowo-fruktozowy.

***

Kolejny produkt, bardzo ładnie opisany. "Z dodatkiem pokruszonej laską wanilii."

Skład:
 

To samo co wyżej. Tak samo opisane.
Nie zajrzałam wcześniej, ale mam dziwne wrażenie, że to jedno i to samo...

***

A to serek, którego zdobycie graniczy z cudem. Naprawdę.
W moim mieście znalazłam go w jednym, jedynym sklepie - Simply. Bardzo niepozorny.

I jego skład:

Da się?
Niewiarygodne, ale da się.

Producent: Zakład Mleczarski FigAND s.j.
Leszek Figarski & Wspólnicy
Kolonia Wawrzyszów 29
26-625 Wolanów

W tej chwili to jedyny serek, który jada mój syn. Jeżeli w ogóle jada, bo rzadko. Zawsze, gdy przychodzi mu taka faza, obawiam się, że już go więcej nie znajdę.
Dziś zajrzałam na stronę producenta i okazało się, że ich serek waniliowy dostał certyfikat w programie "doceń polskie", a produkty firmy zawitały nawet do Kanady.
Szkoda tylko, że w Polsce trzeba ich ze świecą szukać, bo danony zdominowały rynek.

I szkoda też, że do innych smaków firma dorzuca już śmieci w postaci aromatów i barwników. :( 

***

Mogłabym jeszcze historię o innych smakach, ale tam już jest tylko gorzej.
Wzięłam do ręki pierwszy, lepszy brzoskwiniowy, znalazłam karagen i już nie chciało mi się dalej czytać...

Znacie inne dobre serki?
Dajcie znać.



wtorek, 30 lipca 2013

[25] Gliceryna

Gliceryna - C3H5(OH)3; alkohol trójwodorotlenowy (triol); alkohol cukrowy (cukrol);
Glycerolum, Glicerol;

Pochodzenia roślinnego, zwierzęcego (z łoju) lub petrochemicznego (z ropy naftowej).
Rozpuszczalna w wodzie.

Bardzo dobry rozpuszczalnik, szeroko stosowany w kosmetyce ze względu na swoje właściwości - bardzo dobre utrzymywanie wilgoci. Nadaje skórze i włosom odpowiednie nawilżenie, elastyczność, gładkość.
W wysokich stężeniach podrażnia i uzyskuje właściwości antyseptyczne.


Humektant. Przy małej wilgotności powietrza może odciągać wodę ze skóry.
/Aby samemu robić kosmetyki z gliceryną, trzeba mieć o tym naprawdę duże pojęcie. Początkującym odradzam eksperymenty z tym składnikiem./
Aby działała nawilżająco i zatrzymywała wodę w warstwie rogowej naskórka, stężenie gliceryny powinno zawierać się między 5 a 25%. W stężeniu wyższym gliceryna odciąga wodę z głębszych warstw skóry i wysusza.
W związku z konkretnym pożądanym stężeniem gliceryna nie może być głównym składnikiem kosmetyku. Za to dodatkiem jest świetnym.
/Niech Was opatrzność broni przed kupieniem czystej gliceryny w aptece i posmarowanie nią skóry!/

Glicerynę można dodawać do gotowych kosmetyków, do masek do włosów (gotowych lub samo robionych), do odżywek (tylko tych do spłukiwania). O ile już jej nie zawierają.


Poza kosmetyką, gliceryna przyda nam się w domu do natłuszczenia produktów z gumy, np. paska czy butów. Można jej także dodać do ostatniego płukania tkanin jako zmiękczacza.

W moim domu króluje jako płyn do mycia mebli, po dodaniu do wody w której płuczę szmatkę, pomaga w zbieraniu kurzu, działa też antystatycznie.
Polecana głównie do mebli ciemnych, nie wiem co robi z jasnymi, bo takich nie mam... :)
Można nią także przetrzeć lustro po umyciu, przeciwdziała to zaparowaniu np. podczas kąpieli. Tej  metody jeszcze nie próbowałam. Zawsze zapominam o glicerynie, gdy myję lustro.
Tak samo działa na okulary.

Bardzo uniwersalna substancja. Można ją kupić za parę złotych w każdej aptece.
Nie uciekamy od gliceryny w kosmetykach. 

* Glycerin vegetal - gliceryna roślinna.


[24] Alkohol etylowy

Etanol / ethanol - C2H5OH 

Alkohol, ciecz, rozpuszczalny w wodzie.
Otrzymywany przez fermentację węglowodanów (z buraków, trzciny, ziemniaków) lub z ropy naftowej.
W pierwszym przypadku głównie do celów spożywczych, w drugim do przemysłowych. 

Bardzo dobry rozpuszczalnik oraz nośnik. Sprawia, że inne składniki kosmetyczne lepiej przenikają wgłąb skóry.
Konserwant, środek odtłuszczający, dezynfekujący.
W stężeniu przekraczającym 30% odciąga wodę, silnie wysusza i podrażnia.

Dzięki działaniu oczyszczającemu i tonizującemu bardzo popularny w kosmetyce.

Powszechny w farmacji jako rozpuszczalnik do leków.


Zachwytu nie wzbudza, jednakże ma też cechę na plus, której trudno nie wymienić.
W kosmetykach naturalnych, opartych na ziołach, ekstraktach roślinnych, wyciągach z owoców itd. jest często jedynym konserwantem. /Np. w toniku Alterra z Rossmanna./
Coś za coś.
Bez niego taki naturalny produkt szybko zjadłyby bakterie.

Z jednej strony może wysuszyć delikatną, wrażliwą skórę, z drugiej często musimy wybrać między nim a innymi substancjami konserwującymi, mniej naturalnymi.
Tym, którzy wybrać nie umieją, pozostają kosmetyki samo robione, z krótkim terminem przydatności, do przechowywania w lodówce.


[23] Alkohol denaturowany

Denat alkohol - zwykły alkohol etylowy z dodatkiem, mającym na celu uniemożliwienie jego spożycia. /Jak bardzo to nie jest możliwe w Polsce, wiemy doskonale. :D/

Kiedyś dodawano do etanolu także substancji silnie trujących, np. metanolu. Ponieważ jednak nie zrażało to wielbicieli taniego trunku wyskokowego, a kończyło się zwykle źle, zaprzestano tego procederu.
Obecne dodatki są mniej szkodliwe, a sam proces wymyślony tak, by możliwe było ponowne oczyszczenie preparatu i uzyskanie czystego etanolu.

Z punktu widzenia kosmetycznego denat alkohol należy traktować jak ethanol / etanol.

Powstaje albo przez fermentację węglowodanów albo z ropy naftowej.

Rozpuszczalnik.
Posiada właściwości odkażające, tonizujące i odtłuszczające.

Nie polecany ani bezpośrednio na skórę, ani tym bardziej na włosy. 

[22] Alkohol cetylowy

Cetyl alkohol - C16H34O
Alkohol tłuszczowy, nie rozpuszcza się w wodzie.

Emulgator podobnie jak stearyl alkohol, czyli łącznik w emulsjach (woda+tłuszcz),  pozyskiwany głównie z pestek palmowych.
Emolient. Działa nawilżająco, wygładzająco. Posiada właściwości zagęszczające, poprawia lepkość, przez co wpływa na konsystencję kosmetyku.
Zmętniacz utrudniający przenikanie światła przez kosmetyk.


Obecny w wielu kosmetykach do włosów.
Doskonały przy tłustej skórze, także zanieczyszczonej. Nie zostawia tłustego filmu, nie zapycha i nie podrażnia.

Nie boimy się alkoholu cetylowego.

[21] Alkohol stearylowy

Stearyl alkohol - C18H38O
Alkohol tłuszczowy; nie rozpuszcza się w wodzie; występuje w naturze (w olejach, woskach, tłuszczach) ale jest też produkowany sztucznie.

Ciekawy o tyle, że ma w nazwie "alkohol", co powoduje, że panie wchodzące w temat naturalnych/zdrowych kosmetyków, w pierwszej fazie wpadają w panikę na jego widok, po czym szybko odkładają na półkę kosmetyk, który go zawiera.
Niepotrzebnie.


Stearyl alkohol to nawilżacz, natłuszczacz, składnik który zmiękcza i wygładza (skórę, włosy), a na powierzchni tworzy warstwę okluzyjną (film), zapobiegającą odparowywaniu wody.
To emolient, rzecz bardzo pożądana w kosmetyce.

Ma też inne funkcje w kosmetykach. Umożliwia m.in. powstanie emulsji, czyli "połączenia" warstwy wodnej i tłuszczowej kosmetyku. Ponadto zmętnia, co uodparnia kosmetyk na działanie światła.
Poprawia także lepkość produktów kosmetycznych.

Nie unikamy alkoholu stearylowego. Jest dobry.

poniedziałek, 29 lipca 2013

[20] Skrobia modyfikowana

Skrobia modyfikowana - E 14xx (dwie ostatnie cyfry zależą od tego, czym modyrikowana, zawsze jest to numer czterocyfrowy, zaczynający się od tysiąc czterysta)

Co to jest skrobia modyfikowana?
Nie GMO! Od tego zacznę.

A muszę to zaznaczyć, bo zaczynam widzieć panikę w oczach niektórych osób i spotkałam się już ze stwierdzeniem rodziców maluchów, że teraz nic zdrowego nie można dziecku kupić, bo teraz wszędzie jest GMO. Oczy zrobiłam, przyznaję.
Potem weszłam w temat i okazało się, że znajome panie mówiły o skrobi modyfikowanej.

No więc o niej będzie.

***

Skrobia modyfikowana jest modyfikowana, owszem, ale w procesie fizyczno-chemicznym, nie genetycznie. To nie jest GMO.
To proces, który zmienia jedynie pewne właściwości produktu, np. poprawia wiązanie wody, dzięki czemu taka skrobia jest lepszym zagęstnikiem, bo pęcznieje.

/Przykład skrobi modyfikowanej: kisiele i budynie bez gotowania. Ze zwykłej skrobi klajster zrobimy dopiero po ugotowaniu produktu. Ta zmieniona nie wymaga gotowania, wystarczy jej gorąca woda./

Wg PN (polskich norm) w procesie modyfikacji skrobi zmienia się fizycznie/chemicznie jedną/dwie cechy początkowe.
Skrobia może być uzyskana z ziemniaka, kukurydzy, pszenicy i tapioki.

Nie zabija. Nie truje.

Co prawda spotkałam się już w sieci z twierdzeniem, że skoro jest ziemniak GMO, to i skrobia jest GMO, ale... nie bardzo wiem jak znaleźć geny (modyfikowane czy  nie) w takim produkcie, który jest tylko i wyłącznie substancją chemiczną o konkretnym wzorze strukturalnym i sumarycznym.
Skrobia jest polisacharydem, węglowodanem, nie zawiera DNA.

Szczęściem pomysły takie są odosobnione i biorą się, jak sądzę, z braku wiedzy czym jest skrobia, a czym modyfikacja genetyczna. Badań dowodzących "pamięci skrobi", jak to się ktoś fajnie wyraził na blogu pod nazwą "pokarm", nie ma. Nie sądzę też, by kiedykolwiek udowodniono, że substancja chemiczna pochodząca z jakiejś rośliny pamięta fakt modyfikacji tej rośliny i zawiera w sobie jakieś dane na ten temat.

Skrobia to skrobia. Tak jak woda to woda. Jeśli dodamy do niej jakieś substancje i stworzymy nową, nie będzie to już woda.

Inna ciekawostka jaką usłyszałam, to że skrobię robi się z soi.
Tu już się ubawiłam. :)
Owszem, soja zawiera skrobię, ale w tak minimalnych ilościach, że nie sądzę, by ktoś przy zdrowych zmysłach chciał produkować z niej skrobię, w każdym razie nie na skalę przemysłową.W Polsce nie ma takiej produkcji.

Tak więc spokojnie, póki co. Skrobia modyfikowana nikogo jeszcze nie zabiła i trzecie ucho na pewno nam od niej nie urośnie.

piątek, 26 lipca 2013

[19] Biały Jeleń - mydła /nowość/

Nowość na rynku. Biały Jeleń - mydła z dodatkami.
Zafascynowały mnie wczoraj. Uwielbiam takie proste, naturalne (?) i tanie kosmetyki.
Jedno już mam w domu i testuję.

Poza zwykłym mydłem i całą kolekcją mydeł w płynie (jeden rodzaj, różne pojemności), mamy teraz 4 nowe pozycje.


Mamy do wyboru mydła:
- z ekstraktem z nagietka
- z otrębami pszennymi
- z bursztynem
- z ekstraktem ze słonecznika

Nagietkowe obmyślono dla skóry wrażliwej, otrębowe dla wrażliwej i skłonnej do podrażnień, bursztynowe dla zmęczonej, potrzebującej zastrzyku energii, a słonecznikowe jest uniwersalne, wygładza skórę i poprawia jej elastyczność. Tak przynajmniej twierdzi producent.


Pachną jak wszystkie inne, czyli delikatnie i naturalnie, czystością - tak bym to nazwała. Bardzo przyjemnie się pienią i są wydajne.

Tyle wrażeń wstępnych. Bez analizy drugiej strony opakowania.


Gramatura: 100g
Dostępność: Rossmann

***

Skład już nie jest taki ładny, jak być powinien, sądząc po nazwie "naturalne". 

Sodium talowate
Sodium cocoate
Aqua
Glycerin
Triticum Vulgare Bran
Parfum
Propylene Glycol
Avena Sativa Kernel Extract
Sodium Chloride
Sodium Hydroxide
Tetrasodium Editronate

Tetrasodium Etidronate, Tetrasodium EDTA – związki azotowe związujące metale, pozbawiające skórę naturalnych jonów niezbędnych do podziału komórek i odnowy skóry.
Powodują pocienianie skóry, zwiększają podatność na uszkodzenia i penetrację przez patogeny.

T.E. i T.EDTA przenikają do organizmu, w wielu źródłach określane są jako rakotwórcze w stopniu średnim. Dodawane do mydeł w celu zmiękczenia wody, zwiększenia pienienia i powstrzymania rozwoju bakterii. /Bakterie zagrażają wszystkim mydłom zwierającym Sodium talowate - bo to tłuszcze zwierzęce./ Zawierają również rakotwórcze dioksyny, będące pozostałością po procesie produkcji.
Powodują podrażnienia skóry, oczu, spojówek, błoń śluzowych.
Nie wskazane do stosowania w okresie laktacji i ciąży.

Skończyłam testy  na jednym opakowaniu, po dokładnym przeanalizowaniu składu.
Szkoda. 

czwartek, 25 lipca 2013

[18] Alterra z granatem i aloesem - seria

Jedna z fajniejszych serii na naszym rynku. ALTERRA.

Szamponów jest mnóstwo. Odżywka (w moim Rossmannie) jedna, maska też jedna. Warto połączyć w zestaw i wyciągnąć z nich całą moc, jaką mają. A mają.


Szamponu od roku używa mój syn. Ja też czasami, chociaż bez szału. Przy moich sucholcach szampon bez SLS to mordęga, nie mycie. Najpierw trzeba się napocić, żeby to rozprowadzić, potem żeby spienić, a na koniec, żeby spłukać i nie wyrwać połowy futra.

Ale fajny, przyjemnie pachnie, delikatny.
Synkowi włosów nie plącze, ładnie się pieni i spłukuje.

Ja bazuję głównie na odżywce (do spłukiwania) i na masce.

Odżywki używam przy każdym myciu (zamiennie z innymi), maski raz w tygodniu, czyli co 3-4 mycia.

Pewnie co włosy to opinia. Moje włosy te preparaty nawilżają. Wygładzają, w sensie takim, że włosy nie są ostre w dotyku, jakby zamykały łuski włosa. Zapach bardzo przyjemny. Cena też - do 10zł. W promocjach często po 6,99zł.

Bez silikonów, bez SLS, bez parabenów, z samych naturalnych składników. Jak wszystko z tej firmy.
Polecam.

Jeszcze potem fotnę tyły i skład, bo jakoś mi umknęło.

środa, 24 lipca 2013

[17] Płatki owsiane na śniadanie

Proszono mnie o przykłady prostego, zdrowego jedzenia, dla dzieci i nie tylko.

Będzie o jedzeniu, nie tylko tym super hiper zdrowym, bo jadamy różne rzeczy. Także - o zgrozo! - sacharozę. :D
Ktoś mądry stwierdził kiedyś, że w temacie mleka bardziej wierzy krowi niż chemikowi. :)
Ja bardziej wierzę w trzcinę i buraka, niż w chemika. ;)

Ale do rzeczy...

***

Proste, konkretne, sycące i zdrowe śniadanie. Do przygotowania w pięć minut.

Potrzebne składniki:
- płatki owsiane
- opcjonalnie: cukier, miód, ksylitol, stevia czy co tam kto używa
- owoce sezonowe / żurawina
- dodatki: orzechy, ziarna itp. 

Płatki owsiane grube (Mogą być górskie, ja uwielbiam takie grubasy z Aldika, w żółtym opakowaniu. Są boskie, a kosztują śmieszne pieniądze.) umieszczam w miseczce i zalewam wrzątkiem do przykrycia. Na miseczkę kładę spodek i biorę się za krojenie owoców.


Mogą być banany, jabłka, ja uwielbiam z truskawkami, brzoskwinią.
Sprawdziły się też jagody (borówki wyszły nieco mdłe), połówki czereśni, soczyste, dojrzałe wiśnie, maliny. 
Poza sezonem na topie jest żurawina. Tyle że wtedy zalewam ją razem z płatkami, bo jest sucha, czasem zbyt sucha.
Do słodkich owoców nic nie dodaję.
Do żurawiny, jabłka, trochę cukru trzcinowego albo miodu, wedle gustu.

Po paru minutach płatki napęcznieją, ale nie będą ciapate, jak po gotowaniu.
I co ważne - mają niski indeks glikemiczny. Tzn. niski... niski to ma czosnek. ;) Mają dobry indeks glikemiczny, tak powiem.
IG płatków wzrasta wraz z obróbką (dlatego nie polecamy płatków błyskawicznych, są już wstępnie obrobione), zdrowsze są płatki po prostu namoczone, im dłużej je gotujemy, prażymy, opiekamy, tym IG wyższe. Jeśli chcemy uzyskać najniższe IG z możliwych, zalewamy płatki letnią wodą wieczorem, a rano jemy.

Do tych napęczniałych płatków dodajemy owoce, resztę preferowanych "śmieci" i jemy. :)
Nie polecam jeść płatków całkiem na surowo, żołądek może nie być zachwycony. 


***

Do takiego zestawu można dodać:
- ziarna siemienia
- ziarna słonecznika
- migdały (uwielbiam płatki migdałowe) 
- pokrojone orzechy różnego rodzaju
- jogurt naturalny
- twarożek

Wielbicielom nutelli (fuj) polecam dodać gorzką czekoladę, drobno pokrojoną. Ewentualnie dosłodzić ją miodem. Będzie na słodko, a o niebo zdrowiej niż po posmarowaniu pieczywa tym kakaowym olejem palmowym.

Smacznego.


piątek, 19 lipca 2013

[16] Olej migdałowy

Ze względu na zawartość kwasów nienasyconych oraz witamin olej migdałowy ma bardzo cenne właściwości, m.in. wzmacnia ochronny płaszcz skóry i zmiękcza naskórek.
Zawiera olej linolowy, witaminy z grupy A, B i bardzo dużo E.
Działa odżywczo, poprawia ukrwienie skóry, stanowi także naturalny film przeciwsłoneczny, o faktorze SPF równym 4,659.
Ma zdecydowanie działanie pielęgnacyjne, nawilża, wygładza, natłuszcza skórę.
Rozprowadzony na ciele stanowi film okluzyjny, czyli zatrzymuje wodę. Opóźnia przez to procesy starzenia, a także chroni przed czynnikami zewnętrznymi takimi jak np. wiatr.
Świetnie sprawdza się przy skórze podrażnionej, swędzącej, ze zamianami typu AZS i w łuszczycy.


Uzyskiwany może być zarówno z migdałów gorzkich jak i słodkich.
Jednakże w przypadku tych pierwszych proces produkcyjny jest nieco bardziej skomplikowany. Dlatego wersja druga jest popularniejsza. Nie ma tu bowiem konieczności pozbywania się z produktu substancji toksycznych (np. kwas pruski), które migdały gorzkie zawierają.


Olej migdałowy nadaje się na twarz, do pielęgnacji ciała, a nawet włosów. Dla osób starszych i dla niemowląt. Do skóry suchej i normalnej.
Co na niego powie skóra tłusta, trzeba sprawdzić.


Jest kosmetykiem bardzo uniwersalnym. Można go używać samodzielnie, robić różne mieszanki, dodawać do gotowych kosmetyków. Można go znaleźć w wielu kremach, maskach, balsamach itp.
Można go też kupić samego, w aptece, w sklepach z naturalnymi kosmetykami, albo zamówić w aptece. (Lepsze apteki mają nawet na stanie.) 
Ważne, by był sam w sobie, bez chemicznych dodatków, np. konserwowany witaminą E (tokoferol).
Wtedy jest najcenniejszy.

Jego najpopularniejsza mieszanka sklepowa to Oliwka Pielęgnacyjna HiPP.



czwartek, 18 lipca 2013

[15] Domowa maska do włosów nr 1

Wiem, nie każde włosy lubią proteiny.
Z użyciem ich na włosy jest jak z jedzeniem. Nie wiemy czy nam smakuje, jeśli nie spróbujemy.
Włosy też mają swoje fanaberie i nie wszystko lubią.

Moje np. nie lubią protein mlecznych. Puszą się, sterczą, tracą skręt. Są lekkie jak włosy dziecka, niesforne i nie dają się układać.
Za to dobrze znoszą proteiny z jaj kurzych. Są łatwiejsze do okiełznania, ładniej się skręcają i lepiej trzymają głowy.


Po wielu próbach i błędach w końcu ukręciłam swoją pierwszą eko-maskę do włosów, bez chemii, bez parabenów i bez wydawania pieniędzy. Oba potrzebne do tego składniki mam bowiem zawsze w domu.

- jajko kurze (żółtko)
- oliwka HiPP / inny olej

Po utarciu żółtka jajka, powoli dodaję oliwkę/olej, nadal ucieram, aż uzyskam krem.
Ucieram szczoteczką do zębów. (Oczywiście nie tą, którą myję zęby. :D)
Dwie, trzy minuty i mam maskę.
Nakładam ją na lekko wilgotne włosy.
Moje futro jest kręcone i dość niesforne, więc nakładając cokolwiek na suche włosy, po prostu dużo ich wyrywam.
Folia, ręcznik i pół godziny/godzina wolnego.
Potem spłukanie, umycie szamponem (można odżywką, metodą OMO albo innym sprawdzonym sposobem) i gotowe.


Tzn. potem nakładam odżywkę, krem/żel/piankę, ale to już inna inkszość. Z maską to wszystko.

Polecam. Warto spróbować. Nic to nie kosztuje praktycznie, a efekty bywają zadziwiające. :)

***

Ważne!

* Jeśli proteiny działają, to super. Nie należy jednak przesadzić z ich stosowaniem.
Wypróbowałam na sobie - włosy stały się ciężkie, sztywne i ostre w dotyku.
Włosy bardzo porowate mogą dostawać więcej protein i częściej, pozostałe jako kurację, raz na jakiś czas. Sami musicie dopasować ten czas do swoich włosów. Ja nie używałam nigdy częściej niż raz na tydzień, a ostatnio mam tyle fajnych metod, że tę tylko raz w miesiącu stosuję.


* Jajko stosujemy tylko z tłuszczem.
Nałożone na głowę samodzielne może zrobić mega siano. Coś o tym wiem. Nie radzę próbować. Nie jest to bowiem miły efekt i naprawdę trudno coś z tym potem zrobić.

* Masek z żółtkiem i z białkami mleka nie należy podgrzewać na głowie. Gdzieś to kiedyś w sieci wyczytałam, ale nie pamiętam gdzie. Sprawdziłam - u mnie ta zasada się sprawdza.

***

Inne wersje tej samej maski to:

- jajko kurze (żółtko)
- olej słonecznikowy

oraz

- jajko kurze (żółtko)
- olej ze słodkich migdałów

Czyli po prostu żółka wymieszane z tym, co oliwka HiPP zawiera.


Lub po prostu:
- żółtko jajka
- sprawdzony inny olej

Moje włosy nie lubią kokosa, za to kochają olej z pestek winogron.
Tak, ten kuchenny. :) Polecam sprawdzić. W razie niepowodzenia można na nim usmażyć kotleta. ;) 

W ogóle to polecam wejść do kuchni, przejrzeć szafki i wypróbować wszystkie oleje jakie mamy w domu. Doskonale się do tego nadają. Nie dla każdego wszystko, ale być może trafimy  na to, czego od dawna szukamy, tylko nie mieliśmy świadomości, że używamy tego... do sałatek. :)



[14] Oliwka pielęgnacyjna HiPP

Długo dumałam od jakiego kosmetyku sklepowego zacząć, aż w końcu mnie olśniło - no jasne!
Zacząć trzeba od nr 1, a nr 1 to łatwo dostępna, tania i wszechstronna Oliwka pielęgnacyjna firmy HiPP.


Powinnam odkryć ją przy narodzinach dziecka, ale nie...
Zaczęłam od beznadziejnych J&J, a skończyłam na Nivea. Potem miałam dość.
A ona stała sobie niepozorna, w każdym Rossmannie i była na wyciągnięcie ręki.
Gdy w końcu za nią złapałam, nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam z drugiej strony opakowania. 

No cóż, całe życie człowiek się uczy. Ja też.


Czemu taka wyjątkowa?
Ano temu, że nie zawiera śmieci. W zasadzie, to mało co zawiera. Ale za to jakie CO?!
Skład jej jest prosty, krótki i bardzo treściwy. Oto on:


Helianthus annuus (sunflower)  Seed Oil, to po prostu olej z nasion słonecznika.

Prunus Amygdalus (sweet almond) Dulcis Oil, to olej ze słodkich migdałów.

Tocopherol to w uproszczeniu, witamina E.

No i zapach. Bardzo delikatny, przyjemny, taki typowo dziecięcy, nie nachalny.
Koniec składu.

***

Olej z nasion słonecznika ma działanie wygładzające i regenerujące naskórek. No i oczywiście okluzyjne - zatrzymuje wodę w skórze, zapobiegając jej odparowaniu z porów skórnych.
Najlepiej wykorzystać je wcierając oliwkę tuż po wyjściu z wody, jeszcze przed wytarciem. Potem nadmiar wody pozostałej na ciele odsączamy lekko dotykając ręcznikiem. Koniec zabiegu.

Olej ze słodkich migdałów ma bardzo bogaty skład. Zwiera kwas oleinowy, linolowy oraz sporo witamin, głównie A, D, E oraz kilka z grupy B. Nawilża, wygładza, ale też łagodzi podrażnienia. Nadaje się do skór suchych, zniszczonych, świetnie sprawdza się przy egzemach, łuszczycy itp.

Ze względu na swoje właściwości obie substancje nadają się znakomicie do włosów.
Pod kompres. Wcieramy w całe włosy lub końcówki i zawijamy na głowie ręcznik. (Można jeszcze użyć folii.) Po 20-30 min. zmywamy szamponem.
Niektóre włosy lubią wgniecenie odrobiny oleju w końcówki, już po myciu. Moje nie, wydają się być ciężkie i tłuste. Ale radzę spróbować. Jest to fajna metoda przy puszących się, rozdwojonych końcach.

***

Oczywiście można kupić każdy z tych olejków osobno. Można też samemu zrobić podobny miks z dodatkiem witaminy E, czy jeszcze innego oleju.

Olejek Hipp przedstawiłam jako metodę najprostszą. I najbardziej uniwersalną.
Wrzucamy do torby i jedziemy na wakacje. Tam ratujemy nasze włosy po kąpieli słonecznej, wysuszoną od opalania skórę i jeszcze nawilżymy dziecko, a nawet partnera. :)
Na noc możemy posmarować nim ręce (pod rękawiczki bawełniane) albo pięty.

Cud miód i orzeszki... tzn. migdały. :)

Ja polecam.
Mam zawsze w domu i bardzo chętnie korzystam.
Na zmianę z innymi, ale o nich później.

***

Producent: HiPP, Niemcy
Cena: niecałe 14zł
Pojemność: 200ml
Dostępność: Rossmann

poniedziałek, 15 lipca 2013

[13] Omega-3

Temat tłuszczów to temat rzeka.
Zacznę więc od tego co najprostsze i bezdyskusyjnie zdrowe.

Nienasycone kwasy tłuszczowe Omega-3.

Najważniejsze w tej grupie to wielonienasycone kwasy:

- alfa linolenowy (ALA)
- eikozapentaenowy (EPA)
- dekozaheksaenowy (DHA)


Kwasy Omega-3 mają cudowne działanie spowalniające starzenie komórek oraz, udowodnione wszelkimi dostępnymi badaniami, działanie antynowotworowe, głównie w zakresie nowotworów piersi, prostaty i okrężnicy.
Ich spożywanie jest niezmiernie istotne w profilaktyce zawałów serca.
Niedawno wykryto związek pomiędzy kwasami Omega-3 a funkcjami poznawczymi organizmu, oraz potwierdzono wpływ tychże na złagodzenie stanów depresyjnych oraz agresywności, w związku z czym przepisuje się je dzieciom z zaburzeniami neurologicznymi, w ADHD, autyzmie i zaburzeniach pokrewnych, ze sporym skutkiem, jeśli sądzić po ocenach rodziców i opiekunów/terapeutów chorych maluchów.

Nie bardzo wiadomo jaka ilość kwasów Omega-3 jest tą niepożądaną, każdy producent suplementu podaje inne dawkowanie i inne stężenia tych kwasów w swoich produktach.
Wiadomo jedynie, że przesadna suplementacja szkodliwa jest w przypadku osób z zaburzeniami krążenia i w cukrzycy.

Najważniejsze w suplementacji jest natomiast zachowanie proporcji między kwasami Omega-6 a Omega-3. Tu zdania są nieco podzielone, bo co naukowiec, to teoria, ale większość obstaje przy proporcji 4:1, co oznacza, że na 4 łyżeczki tłuszczu z Omega-6 powinna przypadać 1 łyżeczka z Omega-3. Spora grupa ludzi siedzących trochę w temacie obstaje przy proporcji 2:1. Aczkolwiek spotkałam się też z teorią, że proporcją idealną byłaby 1:1.
Tymczasem dieta przeciętnego naszego rodaka ma tę proporcję całkiem odwróconą i jest to 30:1.

Na piątkę z plusem w temacie ilości Omega-3 zasługują oleje rybie (łosoś, śledź, sardynka, makrela) oraz olej lniany.
Spore ilości Omega-3 znajdziemy także w oleju rzepakowym i z orzechów włoskich.

Najgorzej mają się oleje: winogronowy, sezamowy, słonecznikowy, które zawierają tylko śladowe ilości Omega-3, a oleje takie jak arachidowy czy kokosowy w ogóle nie posiadają kwasów z tej grupy.


Powyższa tabelka przedstawia ilości kwasów Omega w poszczególnych olejach, oraz stosunek Omega-6 do Omega-3. Co z niej wynika? Ano to, że najbliższy ideałowi jest olej rzepakowy. Jeśli chodzi o proporcje jednych i drugich kwasów. Nie samym rzepakiem jednak człowiek żyje.
Musimy zwrócić uwagę na rodzaje olejów w naszej kuchni i znaleźć złoty środek. Jeśli np. do sałatek i smażenia używamy głównie oleju z pestek winogron (powiedzmy, że ze względu na neutralny smak) nie znaczy to, że musimy od razu taki olej wyrzucić, a raczej że powinniśmy dołożyć do diety kwasy Omega-3, np. w postaci porcji oleju lnianego. Wskazane byłoby także dodanie ryb do naszego żywienia.

Niżej inna tabelka, ładnie pokazująca, że moda na oliwę z oliwek wcale nie jest taka słuszna, a nasz rodzimy olej rzepakowy jest mocno niedoceniony.


Dzienna dawka kwasów Omega-3, z której nie należy schodzić nigdy, przenigdy to 1g. Coraz częściej czytam jednak, ze wskazane byłoby 1-2g na dobę, a w stanach obniżenia nastroju, apatii czy depresji nawet 3g.

***

Kwas ALA nie jest syntetyzowany przez ludzki organizm. Naukowcy nie potrafią się jednak dogadać, czy rzeczywiście jest on nam niezbędny do życia.
Póki co zakłada się, że jest nam potrzebny i kwalifikuje się go do grupy witamin F.

Kwas EPA jest już zdecydowanie niezbędny, przekazuje on bowiem informacje między włóknami nerwowymi. Jest więc pomocny w rozwoju mózgu, w nauce, koncentracji, skupieniu uwagi.
Przydatny w leczeniu chorób skóry np. łuszczycy.

Kwas DHA zaliczany jest do NNKT. Występuje w algach, w rybach żywiących się algami, oraz w nasionach lnu. Jego pozytywny wpływ na nasz organizm został już wielokrotnie potwierdzony.
Ma działanie antydepresyjne - jego niskie stężenie w organizmie powoduje spadek serotoniny we krwi. Podejrzewa się także związek między niskim poziomem DHA a chorobą Alzheimera oraz ADHD.
Stosowany leczniczo razem z EPA.

NNKT - Niezbędne Nienasycone Kwasy Tłuszczowe. Są to kwasy tłuszczowe egzogenne, czyli takie, które są nam niezbędne, a nie mogą być syntetyzowane w organizmie, a więc koniecznie jest ich dostarczanie z zewnątrz.

***

Przykładowe rybki i ich stężenia kwasów Omega-3

Zawartość kwasów tłuszczowych omega-3 w gramach na 100g produktu
Łosoś atlantycki, hodowlany, smażony, wędzony 1.8
Sardela europejska, w oleju, po odsączeniu 1.7
Sardynki w sosie pomidorowym, całe, po odsączeniu 1.4
Śledź atlantycki, marynowany 1.2
Makrela atlantycka, smażona, wędzona 1.0
Pstrąg tęczowy, hodowlany, smażony, wędzony 1.0
Miecznik (ryba miecz) smażony, wędzony 0.7
Tuńczyk biały, w sosie własnym, osuszony 0.7
Płastuga (flądra i sola), smażona, wędzona 0.4
Halibut smażony, wędzony 0.4
Łupacz smażony, wędzony 0.2
Dorsz atlantycki, smażony, wędzony 0.1
Małże błękitne, gotowane, parowane 0.7
Ostrygi, niehodowlane, gotowane, suszone 0.5
Muszle gotowane, suszone, gatunek mieszany 0.3
Małże gotowane, parowane, mieszane gatunki 0.2
Krewetki parowane, mieszane gatunki 0.3


Przy czym - co ważne - wskazane jest jedzenie ryb mniejszych, z dołu łańcucha pokarmowego. Im bowiem ryba większa i im dłużej żyje, tym więcej w niej niekorzystnych substancji, m.in. metali ciężkich.

***

Stanowisko Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego oraz Polskiego Towarzystwa Badań nad Miażdżycą w temacie spożywania kwasów Omega-3 jest takie, że łączne spożycie EPA i DHA w diecie kobiet w ciąży powinno wynosić od 1 do 1,5g. Badania wykazały bowiem, że kwasy te odpowiadają za rozwój ośrodkowego układu nerwowego płodu. DHA jest bowiem gromadzone przez malucha mieszkającego w brzuchu  mamy i kumulowane w jego mózgu. Stwierdzono, że niedobór tego kwasu w życiu płodowym prowadzić może do opóźnienia rozwoju intelektualnego i psychoruchowego. Ma wpływ także na zaburzenia widzenia.

Dlatego drogie przyszłe mamy i wszyscy mili państwo, jedzmy rybki.






czwartek, 11 lipca 2013

[12] Azotyn sodu

Jeden z mniej miłych konserwantów.

AZOTYN SODU - sól kwasu azotawego i sodu, NaNO2 czyli E-250.

Środek używany jest głównie do peklowania mięsa. Zapobiega namnażaniu się bakterii i sprawia, że mięso pozostaje ładnie różowe, nie przybiera koloru starej szmaty, nie sinieje.

Niestety związek ten ma przykrą cechę. Wystarczy dać go ciut za dużo, by reagował z aminokwasami, a w zasadzie to z produktami ich rozpadu, już w procesie produkcyjnym, w efekcie czego powstają nitrozoaminy - substancje rakotwórcze.

Na domiar złego reakcja taka jest możliwa także w innych przypadkach, m.in. w żołądku, podczas zwykłych procesów trawiennych.

***

Nitrozoaminy to związki organiczne. Wiele z nich ma działanie rakotwórcze. Niestety zostało to już udowodnione w przypadku zwierząt. Co zaś się tyczy ludzi, badań zrobić do końca nie można, a szacunki są takie, że wchłaniamy około 0,1-1mg nitrozoamin na dobę. Dokładniej zagrożenia określić się nie da, bo trzeba by było pacjenta zwyczajnie otruć (stworzyć realne zagrożenie dla jego życia) i dopiero wtedy zbadać co z tego przyswoił, co przeszło do krwiobiegu i ile wydalił. Oraz sprawdzać jakie są tego późniejsze efekty.

Zbadano jednakże, że związki te mają trzy paskudne cechy, działają:
- mutagennie - czyli mogą zmienić materiał genetyczny 
- teratogennie - czyli powodują wady (potworności) u płodu
- embriotoksycznie - co daje efekt podobny jak wyżej, czyli powstanie różnego rodzaju wad zarodka, łącznie z jego obumarciem.

Nitrozoaminy powstają w czasie obróbki termicznej, w czasie przechowywania mięsa, oraz w żołądkach niektórych gatunków zwierząt. W tej przyjemnej reakcji pomagają im różne związki i substancje, m.in. aminokwasy, pestycydy, niektóre leki.

Reakcjom zaś sprzyja: temperatura, stężenie każdego ze składników reakcji, niskie pH (w okolicy 3, a więc żołądek jest do tego miejscem idealnym), nikotyna, a nawet niektóre rodzaje bakterii, w tym E.Coli, Pseudomonas i Proteus.

Azotyn sodu występuje w wielu (większości!) produktach mięsnych konserwowych, w wędlinach (w większości kiełbas pakowanych próżniowo), nawet w parówkach dla dzieci (w Berlinkach ładnie przemycony pod nazwą "substancja konserwująca E250"), oraz w serach podpuszczkowych. 


* Nie mylić z azotanem sodu NaNO3, czyli E-251 

[11] Mielonka i ... mielonka

Pewnie każdy z nas, choć raz w życiu jadł mielonkę.
Tylko mielonkę czy... mielonkę?

Otóż mili państwo, wcale nie jest takie jasne, co jedliście. Chyba że czytacie składy. Czytacie?

Większości nie jadam, więc niektóre fotki musiałam wyszukać w sieci. Znalazłam tu:
Facet i kuchnia

A rzecz ma się tak:


Milusio, prawda?
Trudno to nawet skomentować jakoś sensownie.

Tak w sumie, to się nawet uśmiałam.
Wszak wszystko pasuje. Toż to mielonka. :) Pomielone nie wiadomo co. Wszystko się zgadza.
Był kiedyś taki film z tekstem o kotlecie z psa, pomielonym razem z budą. Nie umiem się oprzeć takiemu skojarzeniu, po ww. lekturze.

Nie mięso wieprzowe, a "surowce wieprzowe",  w tym także MOM - 34%.
Mięso dopiero dalej w składzie - całe 6%.
Potem znowu MOM, tym razem z kurcząt - 32%. Guma guar - mniam. Stabilizatory E-451 i 450i. Izoskorbinian sodu. Glutaminian monosodowy. Azotyn sodu.
Same witaminy. :)

***

A teraz ciekawostka.
To też mielonka. A przynajmniej tak producent ją określił, chociaż nie bardzo wiem po co, bo to słowo ma dziś chyba dość pejoratywny odbiór.


Mięso wieprzowe - 94%.
Są stabilizatory, te same. Askorbinian sodu. Azotyn sodu.
Koniec składu.

Różnica w cenie oczywiście.

***

I można by nawet pochwalić producenta nr 2, albo i jakiś pean mu wyśpiewać za to mięso i krótki skład, gdyby nie jedna drobna sprawa... azotyn sodu.

Pal licho tam E-450i - difosforan sodowy oraz 450iii - difosforan tetrasodowy. 
Pal licho też askorbinian sodu - E301.
Ale...
Azotyn sodu - E250?
Środek potencjalnie rakotwórzy. W sprzyjających warunkach, w wysokiej temp. oraz w żołądku, tworzy rakotwórcze nitrozoaminy.

Tak więc pochwały nie będzie...
Niestety.

[10] Jajko kurze

O jajkach wiemy wszystko, albo nic.
Warto wiedzieć wszytko, albo przynajmniej dużo, bo jajko to samo zdrowie.

Jajko składa się w 74,8% z wody i w 12,6% z białka. Reszta to tłuszcze i węglowodany (głównie cukry proste). Jajka są bogatym źródłem witamin z grupy A, E i D.
W białku znajdziemy też witaminy z grupy B i sporo soli mineralnych.

Żółto to cud przyrody i samo zdrowie.
Podstawa żółtka to lecytyna. Składnik każdej naszej komórki, odpowiedzialna za sprawne funkcjonowanie układu  nerwowego, chroni też ściany żołądka.

Nie prawdą jest, że jajko oznacza wysoki cholesterol całkowity we krwi i miażdżycę. Lecytyna temu przeciwdziała. Poza tym główne tłuszcze jajka to te o działaniu przeciwmiażdżycowym, nienasycone.
Żółtko zawiera także wiele składników mineralnych, głównie żelazo i potas, ale i wiele innych: chlor, siarkę, magnez. 

Niektóre kwasy tłuszczowe jajka są bardzo wyjątkowe, spotykamy je także w mleku matki, dlatego jeśli nie karmimy malucha piersią, warto dawać mu żółtko np. do mleka modyfikowanego - to buduje układ nerwowy malucha.

Jajko można jeść nawet codziennie. Generalnie im więcej w diecie warzyw i owoców, tym częściej możemy pozwolić sobie na jajko.
Białka jajek są o wiele lepiej przyswajalne niż te z mleka/nabiału czy z mięsa. Warto więc zastąpić jajkiem część nabiału i mięsa właśnie. Na pewno wyjdzie nam to na zdrowie.


Jajka można kupić wszędzie. W sklepie spożywczym na osiedlu, w markecie, na targu, a nawet przywiozą nam je do domu. Z tymi ostatnimi musimy uważać. Polak potrafi i zawsze kombinuje. Coraz częściej wiejscy rozwoziciele jaj wcale nie posiadają kur, a swoje produkty biorą z pierwszego lepszego marketu, zmywając numerki ze skorupek.
Niektórym wystarczy tzw. gadane i klient sam się pcha w paszczę.
/Na moim osiedlu co sobotę jest pan, który roznosi po domach jajka. Pan śpiewa peany  na ich cześć, jakie pyszne, świeże, bardzo żółte. Jajka te idą jak świeże bułki. Kupiłam raz. Niestety znalazłam na nich piękną 3czkę!
Pan nie widzi w tym problemu. Jego jajka są bardzo dobre i mają się nijak do tych z marketu - tak twierdzi. Ludzie wierzą./

***

Oznaczenie jajek

Każde jajko, które nie pochodzi bezpośrednio spod kurzej pupki, zawiera zestaw cyferek i litery oznaczające kraj produkcji.

Cyferki te oznaczają jak niżej:


Pierwsza cyfra to rodzaj chowu. I tak mamy:

0- chów ekologiczny; kurka chodzi sobie po dworze, wygrzebuje z ziemi robaczki, skubie trawkę, nasionka, ziarenka itd.; Oczywiście śpi w kurniku i dostaje paszę, ale pasza ta musi pochodzić z pewnego źródła i nie może być bombardowana chemią;

1- chów wolnowybiegowy; kura żyje w kurniku, ale ma dostęp do świeżego powietrza i może na nie wyjść, poskubać co tam jej się napatoczy;

2- chów ściółkowy; kura mieszka tylko w kurniku; na podłożu ma ściółkę, po której wędruje do woli i podskubuje, co tam ciekawego znajdzie; z tym że znajduje niewiele, jak to w ściółce, jakieś źdźbło trawy, zboża, pokrzywę, jak ma szczęście to trafi pająka, ot i wszystko;

3- chów klatkowy; kto raz był w takiej hodowli i ma trochę sumienia, ten nigdy jajka z taką cyferkę nie zje; kura siedzi w klatce (całe życie) i skubie paszę, którą dostaje przed dziób; praktycznie nie rusza się, bo klatka jest mała; w niektórych fermach podcina się kurom skrzydła, żeby się nie szamotały...
Pasza takiej kury często jest faszerowana antybiotykami, bo na własną odporność taka biedna kura liczyć nie może; antybiotyki te potem my zjadamy z jajkiem, które zniosła.

Klasa

Jajko może być klasy A lub B.
Klasa A to to, co mamy w sklepach.
Klasa B przeznaczona jest do przetwórstwa spożywczego.

Trzeba uważać na jajka pochodzęce z niewiadomego źródła, bo może nam ktoś wcisnąć jajka klasy B.

 Rozmiar

Jajka oznaczone są jako S, M, L i XL. Dokładnie tak jak ubrania, S najmniejsze, XL  największe. :)

***

Jajka są bogatym źródłem witaminy B12, której człowiek sam nie wytwarza, a która jest mu niezbędna do zdrowia. Jedzmy jajka, zwłaszcza jeśli nie jemy mięsa. Innej opcji zdobycia witaminy B12 (poza suplementacją) nie ma. /Oczywiście nie muszę już dodawać, że zerówki lub jedynki? :) /

[9] Parabeny

Mocno kontrowersyjny składnik kosmetyczny - parabeny.
Długo zabierałam się do napisania o nich i nadal nie jestem pewna, czy powinnam. Nie czuję się na siłach, by stanąć po którejkolwiek stronie. 

Jest ich trochę. Najpopularniejsze to:

•Methylparaben

•Ethylparaben

•Isopropylparaben

•Propylparaben

•Butylparaben

•Benzylparaben


•Isobutylparaben

Parabeny to konserwanty. Działają przeciw grzybom, pleśni, przeciw bakteriom, chociaż tu już w mniejszym zakresie. Ich zadaniem jest zapobieganie rozwoju ww. żyjątek w naszym kremie. Większość kosmetyków nakładamy paluchami. Dzięki parabenom krem nie zamienia się w hodowlę mikrobiologiczną, a przed otwarciem jest bezpieczny  na sklepowej półeczce.

Komisja Europejska i Amerykańska Agencja FDA uznały parabeny za całkowicie bezpieczne. 
Tymczasem gros osób - fascynatów kosmetyków naturalnych i nie tylko, twierdzi uparcie, że wpływają na gospodarkę hormonalną. Wiele różnych stron to powtarza, badań konkretnych nie widziałam. Za to widziałam poważne opinie zaprzeczające.

Ciekawe natomiast jest to, że "Amerykańska Agencja Żywności i Leków podaje, że człowiek ważący 60kg, wchłania dziennie około 76mg parabenów, z czego aż 50mg pochodzi z kosmetyków."
Nie wiem jak to policzyli, bo badania na ludziach są zakazane w cywilizowanym świecie. 

Inne źródło podało jakiś czas temu, że w Stanach zrobiono badania guzów nowotworowych usytuowanych w piersi i znaleziono w nich parabeny.
Do tych badań dodano fakt, że parabeny znajdują się w dezodorantach, które stosujemy  na pachy. Zauważono, że dezodoranty znajdują się na skórze bardzo długo, a więc parabeny w nich zawarte mają dużo czasu na przenikanie wgłąb. Przy tym zaznaczono, że najczęściej nowotwór piersi uderza w górny zewnętrzny kwadrant gruczołu piersiowego. Do tego dodano, że estrogeny mają wpływ na raka piersi, a parabeny mają działanie estrogenne.
Ziarnko do ziarnka i mamy: parabeny wywołują raka piersi!

Ile w tym prawdy?
Ano zobaczmy...

Przyczyną zamieszania jest tutaj dr Philippa Darbre i jej zespół badawczy. Znaleźli oni śladowe ilości parabenów w wycinkach z tkanki nowotworowej pochodzącej z gruczołu piersiowego.
Potem przez parę lat sprawę badano, analizowano i wielokrotnie zaprzeczono temu, by parabeny miały wpływ na powstałego raka piersi. Albo inaczej... nie udało się potwierdzić tezy pani dr.
Później na ten temat wypowiedziało się także wiele instytucji zajmujących się problematyka raka, m.in. Uniwersytet w Pensylwanii.
Co ciekawe potwierdzono występowanie parabenów w tkance nowotworowej, a najczęściej występującym w niej był methylparaben, ten najmniej estrogenny.
Zaznaczono także, że częstotliwość występowania nowotworów w górnej, zewnętrznej części piersi bierze się z umiejscowienia w tym fragmencie dużej ilości naczyń limfatycznych, jest więc całkiem naturalne i logiczne.
Związek przyczynowo-skutkowy, wymyślony przez panią doktor (dezodorant - działanie estrogenne - rak) obalono.

Organem doradczym Komisji Europejskiej jest SCCS, czyli Komitet Naukowy ds. Bezpieczeństwa Konsumentów. Komitet ten opracowuje różne opinie, na podstawie których Komisja wydaje swoje zarządzenia. Komitet nie bada jednej teori, opiera się na całości dostępnych badań i publikacji.

Najnowsza opinia SCCS pochodzi z roku 2011go. SCCS oparł się o wszystkie badania i publikacje, jakie wydano do końca roku 2010go.
Po pierwsze Komitet skupił się na propylo i butyloparabenach. Uznano je za bezpieczne, ale w niższym stężeniu. Zakres bezpieczeństwa spadł z 0,4% do 0,19%.
Czy to oznacza, że przeciwnicy parabenów mieli rację? Trudno zaprzeczyć, patrząc na powyższe cyferki. Teoretycznie jesteśmy bezpieczni do stężenia 0,19% ale wcale nie jest pewne, że za trzy lata Komitet nie obniży tych stężeń po raz kolejny, skoro już raz się pomylił.

W wydanej opinii Komitet potwierdził także bezpieczeństwo stosowania parabenów u dzieci poniżej 6mca życia. Z wyjątkiem... tych pozostawionych na skórze w okolicach podpieluchowych.
A więc znowu wyjątek. Zdrowe, bezpieczne, ale...
Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale patrząc na powyższe naprawdę trudno mi się dziwić, że ktoś ma obawy. Czytając ten wyjątek, natychmiast przejrzałam kosmetyki dziecięce, jakie mam w domu i wyrzuciłam wszystko, co używałam do skóry dziecka, a co zawierało parabeny.

Załóżmy... Krem z parabenem nadmiernie wchłania się pod pieluchą. Czyli niejako "w opatrunku", jak steryd w maści. Dziecko w wieku 3mce śpi całą noc na plecach, 10-12h. Skóra, balsam z parabenem, ubranko, prześcieradło, nie daj Bóg jakaś ceratka, materac... Co z tym balsamem i jego parabenem? Wchłania się mocniej w takich warunkach czy  nie? Jak bardzo skóra musi być "otwarta" i wietrzona, by paraben był bezpieczny dla dziecka?

O ile problematyczne dla Komisji są izobutyloparaben i izopropyloparaben, o tyle metylo- i etyloparabeny uznane są ogólnie za bezpieczne.

Drugi temat - działanie estrogenne. Takie jest, Komitet je potwierdził. Jednakże... działanie estrogenne oznacza, że dana substancja niejako naśladuje estrogeny. Nie znaczy to jednak, że ma działanie toksyczne ani ogólnoustrojowe. Owszem, parabeny naśladują estrogeny. I na tym ich estrogenne działanie się kończy. Przenikają przez skórę (SCCS przyjęła, że 3,7%) i zostają zmetabolizowane do kwasu p-hydroksybenzoesowego, który właściwości estrogennych już nie ma. Mało tego, jest wydalany z organizmu i nie kumuluje się w tkankach. Jak dotychczas nie ma żadnego potwierdzenia dla teorii dowodzącej wpływu parabenów na gospodarkę hormonalną człowieka.
Ale teoria żyje i biega po całym świecie, z bloga, na forum, z forum na różne portale urodowe i z powrotem.

U  nas w teoriach na temat działania parabenów prym wiedzie doktor Henryk S. Różański, który od roku 1996 prowadzi jakieś eksperymentalne badania nad różnymi składnikami kosmetyków.
Twierdzi on, że methyl, butyl i ethylparaben powodują alergiczne stany zapalne skóry (tzw. egzema - wyprysk kontaktowy), pokrzywki, rumienie itp. Że wchłaniają się one do krwi i limfy. Że mocno przenikają przez delikatne miejsca, takie jak pachwiny, klatka piersiowa, szyja. Że działają estrogennie - czyli wpływają na kobiecą gospodarkę hormonalną.
Pan dr zarzuca im także wpływ na rozwój ciąży kobiety go stosującej w stanie błogosławionym oraz feminizujące działanie na mężczyzn. Absolutnie odradza stosowanie go w czasie laktacji, co oznacza, że ma dostawać się do mleka matki karmiącej.

Parabeny rzadko znajdują się w dezodorantach i antyperspirantach (mimo tego co czytam w sieci, miałam problem znaleźć je w tych kosmetykach, przeszukując półkę w Rossmannie), jest ich za to sporo w kremach, maściach, mleczkach i olejkach do ciała, szamponach, mydłach w płynie, żelach pod prysznic, poza tym są w perfumach, pomadkach, podkładach i pudrach. Bywają także w kosmetykach dla dzieci.

Czy używam?
Tak. Umiarkowanie.
Nie wetrę kosmetyku z parabenem w całe ciało. Kupuję szampony i kremy bez parabenów. Ale użyję go w kremie do pięt. /Tym bardziej, że mam problem znaleźć dobry krem z mocznikiem i bez parabenów./
Nie stosuję na synu!

Decyzję o używaniu lub nie zostawiam każdemu, wedle jego woli.
Od siebie zalecam tylko zdrowy rozsądek.
Myślę, że warto też sobie odpowiedzieć na pytanie: po co?
Ani to witamina, ani potrzebne do życia.
Należałoby też chyba spytać: co zamiast? Ale tu odp. może być niezwykle trudna.
Nie ma bowiem na rynku innych konserwantów, które byłyby tak wszechstronne.
Ale, jak to ostatnio przeczytałam w opinii jednego z producentów, klient chce kosmetyku bez parabenu - klient go dostaje. :)

***


Inne nazwy:

Methylparaben: Methyl paraben; Metyloparaben, Methyl p-hydroxybenzoate; Methyl parahydroxybenzoate; Nipagin M; E218; Tegosept; Mycocten.

Ethylparaben: Ethyl paraben; Etyloparaben, Ethyl parahydroxybenzoate; Ethyl para-hydroxybenzoate; Ethyl p-hydroxybenzoate; 4-Hydroxybenzoic acid ethyl ester.

Isopropylparaben: Izopropylparaben.

Propylparaben: 4-Hydroxybenzoesäurepropylester; Propyl paraben; Propyl p-hydroxybenzoate; Propyl parahydroxybenzoate; nipasol; E216, Propyloparaben.

Butylparaben: Butyl paraben; Butyloparaben, butyl parahydroxybenzoate; butyl p-hydroxybenzoate. 

***

Inne konserwanty z niechlubną opinią:


•Glutaraldehyde

•Hexamidine-Diisethionate

•Phenol

•Phenyl Mercuric Acetate

•Phenyl Mercuric Borate

•Benzetonium Chloride

wtorek, 9 lipca 2013

[8] Karmel amoniakalno-siarczynowy

Dziś inny dodatek do żywności.
Pozornie nie jest tragicznie, chociaż na pewno nie jest zdrowo.
Niestety tylko pozornie. 
Ciężko dotrzeć do badań, ale takie są i trochę poprzeciekały do prasy. Zrobił je Center for Science in the Public Interest (CSPI) i nie są one różowe.

KARMEL AMONIAKALNO-SIARCZYNOWY - sól amonowa siarczynu karmelu, czyli E-150d.

Karmel ten jest barwnikiem. Syntetycznym, nie powstał w naturze.
Z przeprowadzonych badań wynika, że barwnik ten jest kancerogenny.
Powszechnie uważa się, że robi najwyżej krzywdę w żołądku i jelitach, pobudzając je do pracy, mogąc wywołać biegunki oraz nadpobudliwość.
Niestety to najmniejsze problemy.

Barwnik jest wszędzie. Koloryzuje się nim piwo, colę i inne napoje, syropy owocowe, dżemy, a co lepsze także mięso i uwaga - czekoladę! Tego ostatniego nie jestem już w stanie ogarnąć rozumem.

Po raz dziesiąty więc - czytajmy składy!
I nie jedzmy  niczego co ma E150d.


[7] Syrop owocowy

Temat syropu owocowego jest trudny.
Jest to zwykle pierwszy produkt, jaki wpada w ręce, gdy zaczynamy smarkać.
Siedzimy w pracy, za rogiem sklep, a w nim wybór syropów. Malinowy, z żurawiną, z lipą.
Ratujemy się tym, co mamy pod ręką.
Kupujemy, dolewamy do herbaty i smarkając w chusteczkę czekamy na cudowne działanie.

Wszak 20 lat temu, gdy podobny myk robiła nasza babcia, pomagało.

Tyle, że babcia robiła to tak: brała owoce kupione na targu, od zaprzyjaźnionej baby, z działki lub samodzielnie wyhodowane w ogródku, zasypywała cukrem i czekała. Długo.
Tak długo, aż owoce oddały wszystko co oddać miały i nad warstwą płynu pozostały praktycznie same skorupki. To co zostało płynne było czystym ekstraktem owocowym z cukrem.

Co zawiera dzisiejszy syrop owocowy?
Żeby nikt mnie nie posądził o nadinterpretację będzie dokumentacja foto.

Oto strona główna:


Prezentacja na piątkę. Syrop owocowy. Malina. W dodatku "bez dodatku konserwantów".
Samo zdrowie.

A oto druga strona medalu:


Najlepszy jest napis: "w każdej kropli kryje się słodkie wspomnienie smaku babcinych syropów: gęstość, intensywny kolor, zapach dojrzałych owoców".
Nie wiem czy śmiać się, czy płakać.

Pozycja pierwsza: syrop glukozowo-fruktozowy. Mniam. Pozycja druga: cukier. Potem woda. Zagęszczony sok malinowy - uwaga! 032%!
Koncentrat z porzeczki i marchwi. Kwas cytrynowy oczywiście.
I barwnik. Karmel amoniakalno-siarczynowy - E150d. Barwnik oczywiście syntetyczny, sól amonowa siarczynu karmelu. Nie jest zdrowa - dodam. Aromat przy tym, to już mały miki.
I tyle.
Jest syrop? Jest. Jest owocowy? No jest. Jest malina? No jest.
Wszystko zgodnie z prawem.

Na zdrowie.

[6] Sok, napój, a może syrop?

- Proszę pani, ten karton tam, to sok czy  napój?
- A co to za różnica?

- Ta butelka to sok czy napój?
- Nektar. Czyli sok.

Takie dialogi zdarza mi się prowadzić w sklepach spożywczych, gdzie dany produkt jest za ladą i nie ma do niego dostępu, a więc skazana jestem na grzeczność (lub nie) pani ekspedientki, na jej chęć pomocy (lub nie) i na jej wiedzę (lub jej brak).

Kupuję soki. Zwykle.
Najchętniej takie wyciskane. Ale że to nadal u nas luksus, czasem skazana jestem na zestaw koncentrat soku + woda.
W przypadku  napoju czytam skład. O ile jeszcze zgadzam się na pakiet: sok, woda, cukier, o tyle nadciśnienia dostaję na hasło: syrop glukozowo-fruktozowy. Ale o tym później.


Na razie do sedna.

Sok, napój, nektar. Ludziom się myli.
I to bardzo źle, że się myli. Nie powinno.

Oto dlaczego:

SOK
Sok to sok. Czyli wyciąg z owoców lub warzyw. Zwyczajowo.
Sama definicja słowa nie ma prawnej regulacji, niestety. 
Jak to ładnie podaje nasza elektroniczna encyklopedia: "Soki mogą być produkowane z zagęszczonych soków lub przecierów przez odtworzenie udziału wody usuniętej w procesie zagęszczania soku lub przecieru i odtworzenie aromatu oraz, gdy jest to wskazane, miazgi usuniętej z soku lecz odzyskanej w procesie technologicznym."
Czyli albo mamy wyciśniętą pomarańczę, albo ekstrakt pomarańczowy z dodatkiem wody, którą wcześniej odparowano. Ewentualnie sok przecierowy, czyli z drobinami pomarańczy.
Proste i jasne.
Do soków nie wolno dodawać słodzików. Nie wolno ich barwić, ani sztucznie aromatyzować. 

Ale uwaga - wolno dodać cukier. I to bez oznaczania tego faktu  na głównej etykiecie. Do konkretnej ilości, tj. do 15 gram na litr. Dopiero gdy ilość dosypanego cukru (sacharozy lub innej naturalnej substancji słodzącej) przekroczy te 15 gram, sok trzeba oznaczyć jako produkt słodzony.
Dlatego - czytamy etykiety!
Drugą rzeczą jaką można tam dodać są kwasy spożywcze (kwasek cytrynowy). Do 3 gramów na litr. Poprawiają smak i robią za konserwant. Możemy je znaleźć w sokach, nie zawierających dodatku cukru.

Soki warzywne mogą zawierać sól i przyprawy.

Do jednych i drugich można dodać witaminy i sole mineralne, zgodnie z przepisami danego kraju i UE.

NAPÓJ 
Napój to już coś innego.
To coś wykonane na bazie soku, ale nie sok. Główny składnik to woda.
Napój może zawierać wszystkie dodatki, jakich nie znajdziemy w sokach. Słodziki, konserwanty, aromaty, co tam komu do głowy przyjdzie, a na co przepis pozwala.
Co lepsze, nie ma żadnego paragrafu, który regulowałby ile w napoju musi tego soku być. Tak więc hulaj dusza...

NEKTAR
Nektar to coś pomiędzy sokiem a napojem.
Otrzymujemy go przed dodanie wody do soku i umajenie dodatkowo cukrem, słodzikiem, aromatami i barwnikami naturalnymi.
W nektarach nie spotkamy aromatów i barwników sztucznych. Ale sztuczne substancje słodzące już tak.
W nektarach dopuszczone jest dodanie cukru i kwasu spożywczego jednocześnie.
Ile soku musi być w nektarze regulują przepisy. I tak np. nektar jabłkowy musi zawierać 50% soku jabłkowego, ale już np. nektar porzeczkowy tylko 25% soku z porzeczek.
Najwięcej soku trafi nam się w nektarach: jabłkowym, gruszkowym, pamarańczowym, brzoskwiniowym i ananasowym. Najmniej w porzeczkowym, cytrynowym, bananowym, czy mango.

Jak widać nie wszystko jedno co kupimy.
Czytajmy więc składy i patrzmy na nazwy.


Przy tej okazji jeszcze o jednym dwa słowa. O syropie.
Sporej grupie ludzi wydaje się, ze syrop to coś lepszego niż sok. Że to koncentrat soku. Sam miód. Wybór niemalże babciny, zdrowie i natura.
Otóż nic bardziej mylnego.

SYROP
Syrop nie musi mieć nic wspólnego z sokiem. Syrop to zawiesina oparta na cukrze. Może być np. lekiem. Jak chociażby syrop prawoślazowy.
To co widujemy w sklepach spożywczych i co tak lubimy dolewać do wody, herbaty czy piwa, to także syropy. Z tym, że im do leków dalej niż mnie na księżyc.
Syropy owocowe to mieszanina wody, cukru i innych substancji słodzących, aromatów, kwasu cytrynowego i barwników. Z dodatkiem soku owocowego lub jego koncentratu.
Nie, nie pomyliłam kolejności. Tego ostatniego jest w  nich najmniej.

Jeśli więc dziecko nam kaszle i chcemy przyrządzić mu zdrową herbatkę, nie lejmy do niej tych wynalazków. Niestety widok taki spotykam nader często.


piątek, 5 lipca 2013

[5] Mleko ryżowe

Zacznę od tego, że nie polecam.

Dlaczego? Bo nie bardzo zdrowe.
Już nawet pomijam problem zaparć, jakie często powoduje spore spożycie ryżu i jego przetworów. (U małych dzieci nawet nie musi być spore, wystarczy dosypać trochę kaszy ryżowej do mleka modyfikowanego i od razu mamy jelitowy klops.) 

Nie bardzo zdrowe, bo ryż kumuluje arsen.
Tysiąc elaboratów już o tym napisano, ale przybliżę.
Ryż sadzi się na wielką skalę. Dużo, tanio - wiadomo. Gdzie rośnie go najwięcej też wiemy. Jak się tam dba o zdrowe produkty, wiadome. W glebie mamy arsen. Deszcze i różne procesy geologiczne sprawiają, że w niektórych krajach jego stężenie w wodach gruntowych kilkukrotnie przekracza dopuszczalne normy.
Prym wiedzie tu Bangladesz. Kraj w Azji południowej, położony w delcie głównych rzek Himalajów. Ganges, Brahmaputra, Meghna, Padma - oto największe z nich. Wszystkie kierują się do Zatoki Bengalskiej. 

Zaczęło się od zielonej rewolucji i zwiększenia ilości pól ryżowych. Każdy kilogram ryżu potrzebuje czterech metrów sześciennych wody. Nawiercono więc mnóstwo nowych studni. Płytkich, żeby było oszczędniej. I tak oto stworzono problem.
Trudno pogodzić zyski z produkcji ryżu z oszczędnością i wykarmieniem tysięcy ludzi w tak biednym kraju, tym bardziej zachowując rozsądek i myśląc o zdrowiu przyszłego kupca, jeśli 1/4 wszystkich studni tego kraju jest skażona arsenem do tego stopnia, że stała się niebezpieczna i zagraża życiu okolicznych mieszkańców.
Bangladesz ma się najgorzej, ale nie tylko jego dotyczy ten problem.

W końcu ktoś wpadł na to, by produkty ryżowe, pochodzące z różnych miejsc świata badać.

Amerykański Magazyn konsumencki Consumer Reports przebadał (bodajże w roku 2011ym) skład chemiczny około 200 próbek najlepszych firm spożywczych i znalazł arszenik we wszystkich produktach ryżowych, kaszkach, mleku, a także w sokach jabłkowych i grejfrutowych. W różnych stężeniach, jedne ledwie mieściły się w szeroko pojętej normie, inne nie.
Na początku tego (2013go) roku Szwecja Komisja Badawcza wykryła w produktach dla najmłodszych arszenik, kadm i ołów.
Szwedzi przebadali 40 kaszek dla niemowląt i sporo innych produktów dla dzieci. W sumie 92 produkty. Takich firm jak np. Nestlé, Hipp, Organix, EnaGo, Semper, Oatly, Holle, Rice Dream, Nutricia, SHS, Mead Johnson, Plum, Carlshamn, GoGreen, ICA i Alpro. Zauważmy, że większość tych firm robi produkty Bio.
We wszystkich był arszenik!

Co prawda Komisja Żywności twierdzi, że nie są to aż tak duże stężenia, ale znaleźli się i tacy badacze, którzy stwierdzili, że trzy posiłki dziennie zawierające taki ryż z arszenikiem wystarczą, by trwale uszkodzić mózg dziecka. 

Jak dla mnie to dość, by przestać dziecko mlekiem ryżowym poić. Tym bardziej, że jako chłopczyk z zaburzeniami autystycznymi syn mój już kumuluje metale ciężkie.

Dodam, że arszenik to trójtlenek arsenu.
Powoduje zatrucia, problemy brzuszne, bóle głowy, wylewy, a w dłuższym działaniu jest także kancerogenny.

***

Sprowadzając rzecz do jednego zdania - mleko ryżowe nie jest dla dzieci. W ogóle dla ludzi nie jest, ale o ile dorosły ma wybór i świadomość (a przynajmniej powinien mieć), o tyle dziecko nie.
Jest zresztą wiele różnych opcji, niezwiązanych z krową czy kozą. Można zrobić pyszne mleko orzechowe, migdałowe. Nawet owsiane, chociaż już nie tak pyszne. :)

Pomijam tu smak mleka ryżowego - charakterystyczny, mączny. Wg mnie paskudny. Ale co kto lubi... 

Żeby nie było - nie twierdzę, że ryż zabija, ani że jest trucizną. Po prostu widzę różnicę między zjedzeniem porcji ryżu na obiad raz w tygodniu, a pojeniem dziecka mlekiem ryżowym 3-5 razy dziennie. Tak to bowiem zwykle jest, że jak rodzic decyduje się na odejście od mleka krowiego czy modyfikowanego, odchodzi od niego całkowicie. Jeśli ma dziecko powiedzmy roczne, maluchowi zostaje podane mleko roślinne w kilku dawkach na dobę. Każda z dawek to mniej więcej szklanka płynu.
I tak dzień po dniu, 7 dni w tygodniu.
Takie działanie zdecydowanie odradzam. Zwłaszcza jeśli kupujemy ryż, jaki wpadnie nam w ręce, w najbliższym markecie. Najczęściej po prostu pierwszy lepszy i tani.

Jeśli już musimy, albo bardzo lubimy, powinniśmy kupować i jeść ryż ekologiczny, taki co do którego mamy pewność, że rośnie na zdrowej ziemi. Taki też będzie kumulował arsen, bo arsen jest wszędzie w glebie, a ryż chłonie wszystko jak gąbka, ale jeśli ziemia będzie zadbana i badana, będą to dawki dużo mniejsze niż te, jakie spotykamy w marketowych pudełkach ryżu.

Ja ryż jadam. Rzadko ale jadam. Dobrych, sprawdzonych firm.
Mleka ryżowego nie pijamy jednak, nawet z takiego super i hiper eko ryżu.

Ze względu na powyższe mnie nie przeczytacie nic o tym jak zrobić mleko z ryżu.
Żadna to strata, bo net jest pełen takich przepisów. :)

Pozdrawiam! 

czwartek, 4 lipca 2013

[4] Ketchup ketchupowi nierówny

Co ma w składzie dobry ketchup wiem od dawna. Albo raczej wiem czego nie ma.
Wiem, który jest dobry, a który nie jest nawet ketchupem.
Ale ostatnio dałam się zrobić jak dziecko, na "tradycyjne" opakowanie.

Parę dni temu postanowiłam zaszaleć i kupić synowi, który jest mocno ketchupolubny jakiś dobry ketchup. Domowy. Tradycyjny. Za szalone pieniądze.
Np. za prawie 7złotych za 245gram. Kupiłam.
I jak mi Bóg miły - pierwszy raz w życiu, patrząc na tę szarą papierową pokrywkę, sugerującą, że mamy do czynienia z wyrobem "jak od babci", nie przeczytałam składu.

Efekt?
Zawał w domu.
Ale do rzeczy...

Ketchup składa się, jak wiadomo, z pomidorów/koncentratu, soli, cukru, octu, przypraw (ziele angielskie, cebula itp.) Reszta jest nie tylko zbędna, ale nawet mało pożądana.

Ketchup wielu ludzi lubi i docenia, co uważam że słusznie. Zawiera on bowiem likopen.
Likopen to naturalny pigment, karotenoid. Przeciwutleniacz, a więc skuteczna broń przed różnymi chorobami, także przed rakiem. W związku z powyższym jestem w stanie znieść bez bólu tę odrobinę cukru czy octu, jakie każdy ketchup zawiera, tym bardziej, że to one dają mu smak, który tak lubimy.

Najwięcej likopenu  mamy w pomidorach. Im owoc dojrzalszy, tym więcej.
Do tego procesy produkcyjne, rozdrabnianie, wyciskanie, podgrzewanie, powodują, że tego likopenu jest więcej niż było w tej samej partii owoców przed obróbką.
Dlatego - kochajmy ketchup.
Tyle, że z głową...

A więc czytajmy skład.

Ketchup dodatków i konserwantów nie potrzebuje. Sam w sobie jest niezłym konserwatnem i świetnie się trzyma, bez dodatku chemii. Po co więc ją tam pakować?
Ano dla ceny. Im więcej śmiecia, tym cena niższa.
Z jednym wyjątkiem, ale o tym później.

Dla przykładu, taki Heinz poza ww. składnikami nie zawiera nic. 100g produktu powstaje ze 132g pomidorów. Smaczny. Cena przystępna. Ogólnie dostępny.
Bez zagęstników!

Ketchup Pudliszki jest już ubrany w dodatek skrobi. Nie bardzo wiem po co, bo producent przysięga, że do wyboru 100g produktu użył 193g pomidorów. Gratis mamy też aromaty - cokolwiek producent miał na  myśli.
Skrobię posiada także Hellmann's.

Kamis podobnie, skrobia, aromaty, a do tego... barwnik z marchwi. W pomidorach. (sic) Jak dla mnie zagadka.

Z litości dla wielbicieli i producenta daruję sobie szczegółową analizę "ketchupu" Tortex.
Wymienię tylko jego "dodatkowe" składniki. Są to: woda, skrobia, kwas cytrynowy (regulator kwasowości), aromaty i... benzoesan sodu.
Zapytałabym po co ten ostatni, ale skoro koncentratu w tym "ketchupie" jest "aż" 37%, to pytanie wydaje się być bez sensu. Pomidor sam się nie obroni przy takim stężeniu i wśród tylu "dodatków", których w sumie jest więcej niż tego pomidora.

Natomiast nie daruję sobie analizy tego:



Spichlerz. Tradycyjne Jedzenie, Ketchup Królewski.
Tak brzmi, że nic tylko kupić. Do tego wygląda. Cena z kosmosu, bo prawie 7zł za 245g. Normalnie Ameryka!

A oto druga strona medalu:



Ja przysięgam, usiadłam.
Różne dziwne rzeczy w życiu kupowałam, ale tym razem pierwszy raz poczułam, że wyrzuciłam pieniądze w błoto. Do tego jeszcze zaraz potem ktoś strzeli mnie między oczy i zaśmiał się siarczyście w mój zaskoczony dziób.
Krew mi w żyłach zakipiała, jak babcię świętej pamięci kocham.

30% koncentratu (Ludzie, a Wy się śmiejecie z Tortexu - ostatnio nawet kabaret o tym powstał!), skrobia, guma guar, guma ksantanowa, kwas cytrynowy, benzoesan sodu, sorbinian potasu i aromat.
Zmęczyłam się samym czytaniem tego.

Toż to jest kpina w biały dzień! Jaka tradycja, na Boga!? Gdzie Wy jedliście takie tradycyjne żarcie, drodzy producenci tego wynalazku? Chyba u babci z Czarnobyla, w dzień po wybuchu reaktora!


Ketchup to pomidory, sól, cukier i ocet plus przyprawy, proszę państwa! Nic więcej.
Ewentualnie skrobia. Koniec. The end.