Owoce

Owoce

piątek, 30 maja 2014

[123] Olej z pestek maliny jako filtr

Obiecałam, więc podaję.
Oto, co zamiast. Oleje.
Stuprocentowe, naturalne oleje roślinne.

Nr 1 to malina. Olej z pestek maliny.
Świeży i dobrze przechowywany może odpowiadać kremom z filtrem SPF 50.
/Olejek przechowujemy w lodówce./

Dobry olej nie jest rafinowany ani filtrowany.Tłoczony jest na zimno. Źródło kwasów Omega-3 (kwas alfa linolenowy) i Omega-6 (kwas linolowy).
Ponadto zawiera karotenoidy, tokoferol i kwas elagowy.

Karotenoidy to naturalne przeciwutleniacze.
Tokoferol to nic innego jak witamina E. 
Kwas elagowy to polifenol. Silny antyoksydant. Występuje w różnych roślinach, głównie w malinach i truskawkach. Wspiera układ odpornościowy i co ważne - unieczynnia związki rakotwórcze. 

Olej z pestek maliny ma działanie przeciwzapalne i nawilżające. Nie alergizuje. Nie powoduje zaskórników.
Pomaga skórze w regeneracji i przy gojeniu ran.

Idealny dla suchej, atopowej skóry dzieci, ale i dla suchej dojrzałej. Można używać na ciało i twarz. Można dodać do ulubionego kremu, albo nałożyć bezpośrednio na skórę.

A przy tym mamy tu szerokie spektrum ochrony przed promieniowaniem UVA i UVB.
Lepszy od filtrów mineralnych, nie barwi, nie osypuje się.
Stokroć lepszy od filtrów chemicznych.
100% natury.
I działa. :)

Niże zamieszczam tabelkę spreparowaną dla strony arsetnatura.pl. Niestety nie umiem zrobić takiej ładnej. :)


Polecam!
Nic lepszego jeszcze nie wymyślono.

Jest ich trochę na rynku. Znajdziecie bez trudu.
Przykłady poniżej:




wtorek, 27 maja 2014

[122] Dwutlenek tytanu jako filtr


Dwutlenek tytanu -Titanium Dioxide
Filtr mineralny.
Bardzo podobny do tlenku cynku.

Dwutlenek tytanu może być zaznaczony  na opakowaniu jako:
TiO2, titanium dioxide lub CI 77891.

Działa w zasadzie tak samo jak ZnO. Jedyna różnica jest taka, że najlepiej chroni przed UVA II. Tak więc najlepsze byłyby te kosmetyki, które zawierają tlenek cynku razem z dwutlenkiem tytanu.

TiO2 nie wchłania się, bieli podobnie jak tlenek cynku.
Mocniej jednak reaguje na mikronizację i jego właściwości anty-UV stają się dość mizerne po ingerencji w wielkość cząstek. Dlatego nie warto stosować w pojedynkę zmikronizowanego dwutlenku tytanu.


Tyle skromna teoria kosmetyczna. Ale...
Ale...
Naukowcy uparcie próbują zmniejszyć cząstki dwutlenku tytanu tak, by użyte w filtrach nie bieliły skóry. Zmniejszenie niestety im się udaje, a produkty są już na rynku.

O efektach tego zmniejszania przeczytałam już wiele artykułów. Zaczęłam przypadkiem i pożarło mnie na długie godziny, z zaskoczenia i przerażenia. Czytałam na stronach o nanotechnologii głównie, ale też wypowiedzi pani profesor Graczyk, kierownika Pracowni Biochemii i Spektroskopii Wojskowej Akademii Medycznej. Pani ta jest współtwórczynią diagnostyki fotodynamicznej i terapii nowotworów.
To co przeczytałam nie podoba mi się.

Teoria (chociaż nie wiem czy powinnam tak pisać, bo ta pani od dawna nad tym pracuje i nie tylko na kartce papieru) mówi o działaniu dwutlenku tytanu jako półprzewodnika i wpływie tego działania na skórę.
(Nie będę tu opisywać reakcji i tworzyć historii o tym jak to energia świetlna wybija elektrony z pasma walencyjnego do pasma półprzewodnictwa, bo to dla przeciętego czytelnika nie tylko nic nie znaczy, ale jest cholernie nudne. :D Zaznaczam jednak, że nie chodzi tu o udowodnienie działania przewodniczego - to jest wiadome i jasne.)
Pod wpływem światła cząstka dwutlenku tytanu przestaje być obojętna i zaczyna wykazywać cechy półprzewodnictwa. Wolne elektrony reagują z tkanką. W efekcie (w dużym skrócie) powstają wolne rodniki. Te z kolei utleniają wszytko co się da, w tym kwasy tłuszczowe błon komórkowych, co powoduje utratę ich elastyczności.Zaczyna się proces starzenia skóry.
Na tym jednak nie koniec, gdyż rodniki hydroksylowe powstałe w wyniku działania energii słonecznej są tą energią przeładowane i muszą ją oddać. Działają więc tak długo, aż oddadzą ją całą. Reakcje nie ograniczają się tylko do naskórka. Cały proces idzie dalej i trwa aż do momentu utraty energii przez rodnik.
Rodniki żyją krótko, ale pod wpływem światła, w obecności nanocząsteczek dwutlenku tytanu cały czas powstają następne.

Tę samą "teorię" znalazłam na stronach o nanotechnologii.
Generalnie skupili się na tym, że dwutlenek tytanu jest przewodnikiem. Że im bardziej rozdrobnione cząstki, tym lepsze właściwości fotokatalityczne dwutlenku, co oznacza, że pod wpływem światła w obecności dwutlenku tytanu zachodzą różne reakcje chemiczne w otoczeniu.
A filtry fizyczne stosujemy przecież właśnie po to, by reakcje chemiczne w skórze nie zachodziły, prawda?

Kolejna wątpliwość moja wzięła się z lektury artykułu na temat badań wykonanych na dwutlenku tytanu w laboratorium w Turynie. Badano rutyl i anataz - odmiany dwutlenku tytanu. W badaniu odkryto, że pod wpływem promieniowania UV anataz staje się toksyczny.
Paradoks, bo właśnie na to UV dwutlenku tytanu używamy.
Rutyl nie wykazywał takiego działania. Tymczasem anataz wywoływał produkcję wolnych rodników i uszkadzał naskórek. Badanie robiono na świnkach.
W wynikach naukowcy zaznaczyli, że do produkcji kosmetyków nadaje się ten pierwszy, drugi natomiast absolutnie nie.
Pytanie czy my, jako konsumenci, wiemy jaki rodzaj dwutlenku tytanu trafia do naszego kremu? Czy ktoś kiedyś widział konkretną odmianę zaznaczoną na opakowaniu? 

Jedno jest pewne. Nanocząsteczki TiO2 to wielkie odkrycie. I przyszłość. Ale w produkcji lakierów i laminatów, niekoniecznie kosmetyków.
Fajny artykuł o tym co daje produkcja nanocząsteczek TiO2:
zastosowanie dwutlenku tytanu

Decyzje o tym czy używać dwutlenku tytanu jako super filtra mineralnego zostawiam odbiorcom. Ale serdecznie odradzam.
Ja nie używam. Nie muszę. Są lepsze. I zdrowe.

TiO2 znajdziemy w wielu kremach anty-UV. Preparaty takie reklamowane są jako zdrowe - mineralne, nie chemiczne, naturalne i świetne dla alergików i dzieci.
Prawdy w tym tyle, co w zdrowych produktach bez cukru, gdzie w składzie pierwszą pozycję zajmuje syrop glukozowo-fruktozowy albo aspartam.

Przyznam jednak szczerze, że coraz bardziej przeraża mnie fakt, że różne dziedziny nauki żyją każda w innym świecie, w oderwaniu od siebie, a cierpi na tym konsument/odbiorca, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto ten brak przepływu informacji wykorzysta i zrobi na nas biznes. 

A najbardziej przeraża mnie, że niektóre produkty reklamuje się jak super hiper zdrowe i dobre dla dzieci. Mam tu na myśli całą gamę produktów, nie tylko kremy z dwutlenkiem tytanu. Jest tego masa: dająca energię na cały dzień nutella, cukierki z witaminami, których skład zaczyna się od syropu glukozowo-fruktozowego i tysiące innych...
Chory świat.

poniedziałek, 26 maja 2014

[121] Tlenek cynku jako filtr

Filtry przeciwsłoneczne. Z innej bajki niż Oxybenzone.

Tlenek cynku - Zinc Oxide
Filtr mineralny.

W kosmetyku może znajdować się razem z filtrem chemicznym (np. Oxybenzone, Parsol itd.), z innym filtrem mineralnym (np. z dwutlenkiem tytanu) albo sam.
Zdecydowaną zaletą tlenku cynku jest to, że nie wchłania się, zostaje tam, gdzie go aplikowaliśmy.
Tlenek cynku chroni przed UVA i UVB, najlepiej zaś przed UVA I.

ZnO jest fotostabilny. Nie pochłania energii słonecznej. Jego działanie nie jest związane z żadnymi reakcjami chemicznymi na światło.
Tu działa fizyka - rozpraszanie promieni słonecznych, albo bardziej po ludzku: odbijanie światła.
Dlatego też filtry mineralne nazywa się fizycznymi. 

Trwałość ZnO związana jest z tym, że pozostaje na skórze. Nie wchłania się, ulega więc ścieraniu. Aplikację trzeba powtarzać. Ale przy chemicznych mamy to samo - tak dla pocieszenia. :)

Czysty filtr mineralny ma większe stężenie składników mineralnych niż mieszany z dodatkiem filtrów chemicznych, dlatego też może zatykać pory. Efektem mogą być różne wypryski. Im większe stężenie i im większe cząstki, tym większa szansa. Trzeba to sprawdzić na sobie.

Trzecia wada to niestety barwienie. Tlenek cynku to biały proszek i na biało barwi. Nie trwale, ale zostawia taki efekt, jak po przedawkowaniu białego pudru, albo jakbyśmy się wypacykowali mąką.

Nowe technologie dumają nad zmniejszeniem cząstek tlenków. Tzn. samo zmniejszenie już wydumali. Teraz dumają jak to zrobić nie odbierając tlenkom ich właściwości.
Zmikronizowane cząstki tlenku cynku w pewnym stopniu wnikają już w naskórek, częściowo odbijają promieniowanie, a częściowo je pochłaniają. Działają więc inaczej niż te większe. Dało to jeden plus - nie bielą tak jak ich starsze siostry. Czy to jednak na pewno plus? Nie mam tej pewności. Nie jestem zwolennikiem aż takiego ingerowania w naturę tylko po to, żeby było ładniej...

Filtry mineralne najlepiej działają w duecie, uzupełniając się wzajemnie. Producenci często łączą więc tlenek cynku z dwutlenkiem tytanu.

Zaletą tlenku cynku jest jego łagodne działanie na skórę. Brak reakcji chemicznych, brak reakcji alergicznych. Można stosować u dzieci.
Dodatkowo działa łagodnie przeciwbakteryjnie. Tlenek cynku jest wszak w wielu preparatach dla maluchów, przeciw odparzeniom, w kremach, maściach, nawet do spryskiwania - w aerozolu. 
Jeśli szukamy zdrowego produktu, jest to jakieś wyjście. Na pewno lepsze niż aplikacja filtru chemicznego.
Nie wiem jednak czy idealne...

[120] Oxybenzone

Nastała wiosna, temperatury letnie, większość ludzi idzie do drogerii po krem z filtrem.
Kupują, smarują siebie i dzieci, i... są spokojni. W większości nawet zadowoleni, że tak zadbali o rodzinę.
A nie powinni.
Stąd mój wpis.
Będzie po kolei o paru składnikach kremów z filtrem. Także tych składnikach, których w żadnych kosmetykach być nie powinno, ale prawo zezwala. A że prawo mądre nie jest, to my musimy być mądrzejsi.

Na miły początek - oxybenzone.

Substancja chemiczna obecna w wielu filtrach przeciwsłonecznych, w kremach z filtrami do pielęgnacji dziennej, w balsamach, w kosmetykach do włosów i do ust.
Odpowiada za ochronę przed promieniowaniem UV.
Jedna z najpopularniejszych.
Dlaczego?
Bo tania i bardzo łatwa w produkcji. Mimo, że toksyczna.

Oxybenzone jest pochodną trującego benzafenonu. Znajduje się w prawie każdym tańszym kremie/balsamie z filtrem UV. O dziwo także w paru bardzo drogich.
Jeśli oxybenzonu dodano do kosmetyku więcej niż 5%, producent ma obowiązek umieścić na opakowaniu ostrzeżenie. Poniżej tego stężenia wystarczy informacja w składzie. Co nie znaczy, że wtedy jest różowo.


Oxybenzone gromadzi się w skórze. Może powodować egzemy i reakcje alergiczne. Ma pochłaniać promieniowanie, a więc zapobiegać starzeniu, tymczasem zwiększa ilość wolnych rodników, przez co skóra szybciej się starzeje. Ale nie tylko w tym problem... Oxybenzone narusza naturalną warstwę ochronną skóry, w efekcie czego bardziej  narażeni jesteśmy np. na różne drobnoustroje.
Żeby było śmieszniej, skóra posmarowana wielokrotnie preparatem z tą substancją jest bardziej narażona na promieniowanie UV i jego szkodliwe działanie.
Przykładowo: smarujemy się regularnie dzień w dzień, a któregoś pięknego dnia nie smarując się wychodzimy na dwór, na spacer, po czym doznajemy małego poparzenia słonecznego.
Albo smarujemy się uparcie, po czym kąpiemy w basenie, zapominamy o tym, że już nie jesteśmy "chronieni" i słoneczko nas dopada. Jesteśmy wówczas bardziej narażeni na konsekwencje tego poparzenia, niż bylibyśmy nie smarując się wcale.
I na deser - oxybenzon podejrzewany jest o działanie rakotwórcze. 

Oxybenzone wpływa także na pracę gruczołów wydzielania wewnętrznego.
Zbadano już dokładnie i niestety potwierdzono, że może mieć bardzo zły wpływ na płód ciężarnej kobiety. Absolutnie nie należy stosować kosmetyków z tym składnikiem podczas ciąży!
Przechodzi do mleka karmiącej kobiety, więc karmiąc również unikamy oxybenzone. Zawsze.

Inne nazwy:

Oxybenzon Benzophenone-3
3-
Benzophenon
Oxybenzone
Hydroxi-methoxi-benzophenon
2-Hydroxy-4-methoxy-benzophenon
2-Hydroxy-4-methoxyphenyl-phenylmethanon
2-Hydroxy-4-methoxybenzophenon

Moje największe zaskoczenie i rozczarowanie kosmetyczne w temacie, to pomadka ochronna do ust Carmex. Ale jest tego dużo więcej.


czwartek, 15 maja 2014

[119] Ser koryciński

Sery korycińskie to kolejne dobre, porządne, prawdziwe sery. Trudno dostępne. Albo inaczej - niedostępne w marketach.
Można je dostać w małych, dobrych sklepikach albo w sklepach eko.
Są przepyszne.

Produkowane jak sery z Wiżajny, z niepasteryzowanego mleka, z dodatkiem podpuszczki i soli.

Prawdziwy ser koryciński produkowany jest w trzech gminach województwa podlaskiego: Korycin, Suchowola, Janów.


Ser koryciński może mieć różny smak, w zależności od dodatków i okresu leżakowania. Są sery leżakujące do 4 dni i takie, które leżakują od 5 dni do dwóch tygodni, jest też odmiana trzecia, dojrzała,  leżakująca dłużej niż 14 dni. Sery te mogą mieć też różne dodatki, takie jak: czosnek, czarnuszka,  pieprz, bazylia, koper itd. Dla każdego coś pysznego.
Tu wszystkie rodzaje: ser koryciński   

Formowane są w kulę, a potem spłaszczane. Mają też charakterystyczne karby na powierzchni, pochodzące od dziurek cedzaka. W środku są pięknie, równomierne porowate.

Foto: serkorycinski.com

Polecam.
Taki ser to naprawdę ser. Zaręczam, że jak spróbujecie, to już nigdy  nie kupicie sera w pudle z pięcioma E-xxx. ;)


środa, 14 maja 2014

[118] Herbata zielona

Herbata zielona - Camelia Sinensis

Herbata z czystka już była i robi furorę w sieci. :)
Czas więc na herbatę zieloną. Ta też zasługuje na uwagę.


Herbata zielona jest najstarszą herbatą świata. Zawiera sporo witamin z grupy B, A oraz C. Ma także dużo antyoksydantów - hamuje procesy starzenia. Zmniejsza ryzyko zachorowania na raka prostaty. (W badanej grupie 5 tys. mężczyzn liczba chorych była dwa razy większa w podgrupie pacjentów, którzy nie pili zielonej herbaty. Wyniki analizowano i publikowano po 12 latach.) Zaobserwowano także działanie spowalniające rozwój chorób nowotworowych żołądka, trzustki, jelit. Pomaga w chorobach układu krążenia, a nawet w chorobie Alzheimera.
Pomaga też walczyć z nadwagą. Składniki herbaty hamują działanie enzymów odpowiedzialnych za odkładanie tkanki tłuszczowej.

Smak zielonej herbaty jest specyficzny. Dla osób przyzwyczajonych do herbat czarnych może być lekko szokujący. Mnie przywodził na myśl mydliny. ;) Z nutą goryczki.
Ma delikatny żółto-zielonkawy kolor i łagodny zapach.


Odmian herbat zielonych są dziesiątki. Nie są to jednak różne odmiany rośliny. Wszystkie zielone herbaty pochodzą z krzewu Camelia Sinensis. Różnice wynikają jedynie z miejsca i metod zbioru, metod produkcji, miejsca przechowywania i dojrzewania suszu itp. spraw. Zależą też oczywiście od jakości liścia. To co zwykle widzimy w marketach za 3 złote to produkt najgorszej jakości, szybka produkcja, gorsze liście. Nie wspominając już o herbatach rozdrobnionych, pakowanych w torebki. To, to już lepiej chyba nie wiedzieć co ma w środku. ;)

Herbatą zieloną nie należy popijać niektórych leków. Np. preparatów żelaza. Zaburza ona bowiem wchłanianie tego pierwiastka. Nie popijamy też nią posiłków (inna sprawa, że do jedzenia lepiej nic nie pić w ogóle). Powód jak wyżej.

Herbata zielona pobudza. Zawiera bowiem kofeinę.
Jest świetnym zamiennikiem kawy, nie zakwasza, nie obciąża żołądka.
Proponuję spróbować takiej zamiany, zwłaszcza jeśli ktoś boryka się z ospałością, suchością i kwaśnym smakiem w ustach, suchością spojówek itp. przypadłościami świadczącymi o zaburzeniu równowagi kwasowo-zasadowej i o zbyt małej podaży płynów.
Zielona herbata nie wypłukuje magnezu i nie odwadnia jak kawa.


Smak jej można poprawić (jeśli nie da się inaczej) dobrym sokiem, miodem, ksylitolem. Nie zaleca się dodawania cytryny. (Podobnie jak do herbaty czarnej i białej, ale o tym innym razem.)
Polecam, bo warto, a do smaku naprawdę można się przyzwyczaić. :)
Pięć lat temu nie zbliżałam się do zielonki. Jeszcze rok temu piłam ją tylko z cukrem i cytryną (masakra! wiem, ale inaczej nie dało rady, po prostu nie wchodziła). Dziś piję samą, gorzką i naprawdę mi smakuje. :)

Ważna rzecz - herbatę zieloną trzeba dobrze zaparzyć. Nie można jej zalać wrzątkiem. Nie należy jej też parzyć zbyt długo. Zaparzona wodą o temp. 100stopni herbata traci swoje cenne właściwości.
Parzona długo jest gorzka, cierpka i nieprzyjemna w smaku.

Najlepiej użyć wody o temp. 75stopni i parzyć 2-3 minuty.
Na temp. są dwa sposoby. Albo zagotowujemy wodę i czekamy jakieś 10'. Albo dolewamy do świeżo zagotowanej wody chłodniejszej lub całkiem zimnej, obniżając temperaturę.
W tym drugim przypadku to zwykła matematyka i proporcje. Np. na 3 szklanki płynu gorącego - 1,5 szklanki płynu zimnego.
Zielonkę parzymy dwu, a nawet trzykrotnie. Ja najbardziej lubię parzenie drugie. 

Smacznego! 




wtorek, 13 maja 2014

[117] Cynamon i cynamon

Dziś dotarła do mnie informacja o planach UE co do cynamonu.
Rzekomo dawki dopuszczalne mają zostać ograniczone, ze względu na działanie kumaryn zawartych w cynamonie.
Szczerze mówiąc to oczy tak mi się otworzyły, że jeszcze nie mrugnęłam od godziny... ;)

Tyle śmieci pożeramy każdego dnia za zgodą UE, a tu problem w cynamonie wynaleźli. Ręce opadają.
Owszem kumaryny mogą zrobić krzywdę. Nasza wątroba ich zdecydowanie nie lubi. Ale... jak wszędzie tak i tutaj jest "ale" i to bardzo duże.

Cynamon (ten prawdziwy) jest zdrowy i jak najbardziej należy go jeść.
Zawiera dużo antyoksydantów, całkiem sporo żelaza, chromu i wapnia, obniża poziom cholesterolu frakcji LDL (odpowiedzialnego za tworzenie blaszek miażdżycowych), ogranicza proces namnażania drożdżaków, reguluje poziom cukru we krwi, wpływa na naszą pamięć, a nawet potrafi ograniczyć rozrost komórek nowotworowych. Nad tym ostatnim trwają badania, a póki co wyniki są bardzo obiecujące.

Problem z kumarynami praktycznie nie istnieje, jeśli chodzi o prawdziwy, szlachetny cynamon. Trzeba by się obeżreć cynamonowymi bułkami aż do pęknięcia brzucha, by poziom kumaryn wzrósł w naszym organizmie w sposób znaczący. Prędzej umarlibyśmy na cukrzycę i dostalibyśmy zawału z przeżarcia, niż zatrulibyśmy się kumarynami.

Ale...
Człowiek jest istotą zmyślną i żądną kasy, więc i cynamon potrafił sp...artolić.

Jest bowiem cynamon i cynamon.
Ten pierwszy i właściwy pochodzi z Cejlonu. Zwie się Cynamonem Cejlońskim.
Jest jaśniejszy, o ciepłym żółtawym odcieniu, a jego laska składa się z wielu warstw. Kruszy się i jest delikatny. Zawiera mało kumaryn.

Ten drugi - Cassia - jest ciemny, taki ciepło-brązowy często z ciemno-ceglastym odcieniem, twardy i składa się z jednego, grubego paska kory, skręconego do wewnątrz. Gdy mu się dokładniej przyjrzymy widzimy, że posiada kilka warstw, ale są one bardzo mocno zbite i nie rozsypują się przy lekkim dotyku.
Ten zawiera dużo kumaryn.

Nie, nie jest to żadna podróbka. Cynamonowiec Wonny to drzewo rosnące w naturze, tyle że w Chinach. Słabo nadaje się jako przyprawa, właśnie ze względu na zawartość kumaryn. Ktoś jednak sprytnie wpadł na to, że świetnie się nada do handlu jako substytut cynamonu z Cejlonu i pojawił się w sklepach, najpierw jako domieszka do Cejlońskiego cynamomu, a potem lawina ruszyła.
Coś jak z soją w wędlinie. Najpierw 5g na 100g mięsa, a potem szukaj człowieku mięsa w kiełbasie.


Nie wiem co dziś zwykle stoi na półce w markecie, bo od jakiegoś czasu nie kupuję tam przypraw, ale radzę sprawdzić nazwę, skład, pochodzenie. Do niedawna stał tam głównie cynamon Cassia.
Powód? Jest tańszy, a zarobek na nim lepszy. Ot życie. :/

Jak na moje oko to UE zamiast wymyślać kolejny banalny zapis, powinna ograniczyć rozpowszechnianie cynamonu Cassia, zamiast wrzucać wszystko do jednego wora i robić ludziom wodę z mózgu.
No ale... UE rzadko kieruje się logiką. 




Podsumowując:
Cynamon jemy i to bardzo chętnie.
Dodajmy go do ciast, kawy, miodu czy jak tam lubimy i nie martwimy się o kumaryny.
Z tym że... kupujemy tylko ten Cejloński, prawdziwy.
Dostępny m.in. w eko sklepach i na allegro.

Foto. Obrazki bardzo fajne zrobione, więc pożyczyłam. Pochodzą z Akademii Witalności.

czwartek, 8 maja 2014

[116] Sery z Wiżajny

Znacie takie cudo?
Jeśli nie, spróbujcie poznać.

Można je dostać w dobrych sklepach, zwykle ekologicznych, ale zapewne nie tylko.
Są pyszne.
I serowe. :) Co dziś wcale nie jest takie oczywiste.

To sery z mleka, bez pasteryzacji!
Zawierają w sobie tylko świeże mleko, podpuszczkę (która ścina mleko na ser) i sól.
Koniec składu.
Żadnego zagęstnika, żadnego barwnika, żadnego konserwantu, nic.

A jakie pyszne!
Normalnie powrót do dzieciństwa. :)

foto ze str. Stowarzyszenia j.n.

Istnieje Stowarzyszenie Producentów Sera Podpuszczkowego.
Ma stronę.
Tu piszą o swoich produktach:  sery z wiżajny 

A tu główni dostawcy: producenci

Zwróćcie uwagę, że to nie są fabryki, a mali, lokalni producenci.
I próbujcie tego co robią, bo warto aby takie zakłady przetrwały i kiedyś (marzenia!) wyparły wielkie molochy żerujące na ludzkiej naiwności.

A tym prodcentom - niech się chce!
Brawo! 
   

środa, 7 maja 2014

[115] Serek homogenizowany Figand

Serek Figand, czyli o tym, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca.

Dawno temu pisałam o serkach.
Jako ten lepszy wymieniałam Figand właśnie.
Zakład Mleczarski FIGAND Sp. J. 
Wyglądał tak:

W składzie miał to:


Znalazłam go dziś w osiedlowym sklepiku.
Wygląda tak:

A w składzie ma to:


Zmiana na szóstkę.  :/ Szkoda tylko, że wyłącznie w temacie opakowania.

Dodam jeszcze, że ani smak, ani konsystencja na tej zmianie nie skorzystały.
Spróbowałam. Jest dużo gorszy w smaku, rzadszy, mniej serowy i ma mączny posmak. Wrażenie jakby do utartego serka dodano mleka w proszku z kredą z tablicy. :/
Jeśli tamten był dobry, to ten jest paskudny.

Ręce opadają.

***

Cofam każde dobre zdanie, które wypowiedziałam/napisałam o producencie.



[114] DHA

Jeszcze dobrze nie skończyła się audycja w radio, a ja już dostałam pytania o DHA. :D
No więc wpis na zamówienie. ;) 

Kochani, o DHA trochę było tu:
kwasy tłuszczowe wielonienasycone 

i tu:
omega-3

DHA to bowiem nic innego jak kwas tłuszczowy wielonienasycony, należący do grupy Omega-3.
Tak więc uspokajam piszących do mnie pożeraczy tranu, że nic innego nie muszą szukać. W tranie jest DHA. :)

DHA można kupić oddzielnie, w formie kapsułek, np. z firmy Olimp Labs.
Proszę jednak czytać składy, bo w niektórych tranach "zwykłych" jest więcej tego DHA niż w takich kapsułkach, gdzie mowa o DHA na opakowaniu.
Sprawdzamy pudełko/ulotkę i zerkamy na to ile tego DHA jest w naszej kapsułce i ile tych kapsułek producent zaleca zjeść w ciągu doby.

Powinno go być przynajmniej 200mg na kapsułkę, bo to jest dawka minimalna jaką powinniśmy dostarczać organizmowi na dobę. 
Takich produktów jest sporo w aptece, więc na pewno coś wybierzemy.

The power of DHA :)

DHA jest niezmiernie ważny, to prawda. DHA buduje nasz mózg, wpływa na formę układu nerwowego, niedobór może być przyczyną stanów depresyjnych, złej koncentracji, zaburzeń pamięci, może też wywołać objawy ADHD itp.
/M.in. dlatego dzieciom z zaburzeniami ze spektrum autyzmu podaje się tran./

Bardzo ważne jest, by tran spożywały przyszłe mamy. DHA nie tylko zapobiega obniżeniu poziomu serotoniny (odpowiada za nasze dobre samopoczucie) mamy, ale też wpływa na rozwój mózgu u jej dziecka. /Niedobór DHA podejrzewany jest o przyczynianie się do śmierci łóżeczkowej niemowląt./
Stąd zalecenia Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, by przyszła mama spożywała co najmniej 200mg kwasu DHA dziennie, przez całą ciążę.
Co prawda zauważyć należy, że taka dawka jest bardziej dla mamy niż dla dziecka. Z badań wynika bowiem, że stężenie DHA we krwi pępowinowej zwiększa się dopiero wtedy, gdy przyszła mama spożywa DHA w ilości około 500mg na dobę. 
Potwierdzono jednak przy tej okazji dawkę bezpieczną i określoną ją na granicy 1000mg/dobę.

W temacie stężeń przechodzących do mleka...
Nie jestem pediatrą, ale nie widzę żadnych przeciwwskazań do tego, by kilkumiesięcznemu dziecku karmionemu piersią kapnąć do buzi kropli tranu wyciśniętej z kapsułki,  tak samo jak wkraplamy mu witaminę D. 
Jeśli taki maluch może jeść obiadek ze słoika z MOM (a są takie - dopuszczone do użytku, po 4mcu życia) to tym bardziej może dostać tran. 
Mama nie musi więc pochłaniać całej paczki tranu na dobę, by dostarczyć coś z tego dziecku wraz z mlekiem. Ale to taka dygresja... 

DHA jest też bardzo istotny po ciąży. Zapobiega bowiem wystąpieniu tzw. baby blues'a u mamy. Świetnie też robi dziecku, które dostaje go z mlekiem karmiącej mamy. Wpływa na rozwój malucha, buduje jego mózg i narząd wzroku.

Jeśli nie chcemy się supelementować jemy tłuste ryby, takie jak: makrela, łosoś, sardynka, śledź.
Używamy też dobrych olejów roślinnych tj. olej lniany, rzepakowy, oliwa z oliwek.
I nie raz na tydzień... :) Przy jednej rybce w tygodniu musimy się suplementować, nie ma wyjścia.
Pamiętajmy, że DHA zapobiega demencji starczej, dzięki niemu dłużej będziemy pamiętać jak się nazywamy i mniejsza nasza szansa na Alzheimera.

***

Jeszcze jedna istotna rzecz.
Pamiętajmy o tym, że tran ma w sobie witaminy rozpuszczalne w tłuszczach: A, D, E.
O ile witaminy D nie przedawkujemy jedząc tran, o tyle możemy przesadzić z witaminą A, biorąc dużo tranu. Czytajmy więc opakowania, szukajmy takiego tranu, na którym napisane jest ile jakich witamin ma on w środku, abyśmy wiedzieli czy suplementując jeden składnik nie przesadzimy z innym.
Niestety całkiem sporo jest producentów, którzy w składzie tranu piszą tylko: olej z ryb. 

Na zdrowie. :)


wtorek, 6 maja 2014

[113] Betanina

Betanina, czyli czerwień buraczana to E-162.
Barwnik, dodatek do żywności. Naturalny, ciemnoczerwony, w typie burgunda, aż do fioletu.

Uzyskuje się ją z buraka ćwikłowego.

Dodawana do deserków, galaretek, dżemów, napoi gazowanych, kremów w ciastkach, lodów, jogurtów, cukierków itp.
Jest praktycznie we wszystkich słodkościach. Co ciekawsze można ją znaleźć w kiełbasach, pasztetach i innych tego typu produktach, gdzie jest wszystko, tylko nie mięso i jakość.
Znajdziemy ją także w otoczkach tabletek i jako składnik syropów. 


Nie jest toksyczna.
Ma za to inną wadę.
Buraki są nawożone, zawierają sporo azotanów. Produkcja barwnika z buraka to tworzenie buraczanej esencji, która siłą rzeczy ma w sobie tych azotanów niemało.

Betanina wypłukuje się i wydala wraz z moczem, ale ze względu na te azotany produkty z betaniną nie nadają się dla dzieci.
Uznawana jest za dodatek bezpieczny, ale dobowej dawki dopuszczalnej nie ustalono.