Owoce

Owoce

piątek, 30 sierpnia 2013

[45] Sól kuchenna i E-536

O soli drogowej, którą wszyscy jedliśmy nie wiadomo jak długo, wiemy.
Jakie nam zrobi kuku - nie wiemy.

Ale zwykle nie wiemy też czegoś jeszcze.
Tego, co jemy w soli spożywczej, kuchennej. Nawet tej ładnej, pakowanej w kartonowe pudełko z dopiskiem "jodowana".

Proponuję zerknąć na opakowanie soli, którą macie w domu.
Co znajdujecie?

Przejrzałam wszystkie opakowania zwykłej soli w moim sklepie osiedlowym. Trzy firmy, trzy rodzaje, wszędzie ten sam skład.

Sól kuchenna, spożywcza.

Skład:
- chlorek sodu
- substancja wzbogacająca - jodan potasu
- substancja przeciwzbrylająca E-536

Mniam.

Chlorek sodu, to nasza sól, sama w sobie.

Jodan potasu to sól potasowa kwasu jodowego. Stosowany do jodowania soli kuchennej.
Toksyczna w większych ilościach, ale nie takich, jakie zjadamy w soli.

E-536 to natomiast cud sam w sobie. Cud spożywczy, bo takiej substancji w kuchni to ja, jako analityk, nie ogarniam w ogóle.
Żelazocyjanek potasu. Sól bardzo trwała, przez co uznaje się ją za nietoksyczną. Rzekomo nie ma opcji, by w normalnych warunkach jakie panują w ludzkim organizmie doszło do oderwania -CN i zatrucia. Rzekomo dzieje się tak głównie w towarzystwie mocnych kwasów. Czy takim kwasem jest sok żołądkowy? Jedne źródła mówią, że nie. Inne, że tak.
Co jeśli tak? Jeśli tak, to powstaje cyjanowodór. A ten jest już toksyczny.

Żelazocyjanek potasu ma działanie mutagenne u takich organizmów jak bakterie czy drożdże.
W badaniach na zwierzętach zabijał myszy i szczury. W dawkach dużo wyższych niż ta u nas dopuszczona, ale to znaczy, że nie jest tak po prostu bez znaczenia, że trzyma się w sobie zwarty i bezpieczny, ani że wydala się tak jak wchodzi, w całości.


Dodam jeszcze, że ten bezpieczny środek jest zakazany w niektórych krajach, np. w USA.

foto zapożyczone z sieci

Co robi cyjanowodór?
Najprościej mówiąc - zabija.
Cyjanowodór tworzy z żelazem (naszym żelazem, w naszym organizmie) trwały związek i bardzo skutecznie blokuje możliwość przenoszenia przez erytrocyty tlenu do komórek naszego ciała.
Skutecznie do tego stopnia, że po zatruciu cyjanowodorem umieramy w ciągu kilku minut.

***

Wierzę w mądrych ludzi, ale wierzę też w moc natury i to bardziej niż w ludzi. Dlatego soli kuchennej, spożywczej nie jadam.
Jeżeli już to sól morską, najchętniej jakąś z naturalnymi dodatkami, np. z glonami, ale samą, czystą sól, bez dodatków chemicznych i konserwantów, przeciwzbrylaczy itd.

Uwaga!

Producenci soli morskiej, ci tani i popularni na naszym rynku, też już wpadli na to, by sól "wzbogacać" E-536. Np. "O'sole".

 foto zapożyczone z sieci



wtorek, 27 sierpnia 2013

[44] Domowy jogurt naturalny

Internet jest pełen baranów, ale też pełen bardzo twórczych ludzi o świetnych pomysłach. :)
Tym razem skupiłam się na tych drugich, przeszukałam interesujący mnie temat od lewej do prawej i z powrotem, i wyciągnęłam z tej czeluści coś dla siebie.

Jogurt. 
 
Od pewnego czasu czytam opakowania i odrzucam to, co jadłam wcześniej.
W końcu wyszło mi, że nie mam co jeść... Większość jogurtów zawiera syrop glukozowo-fruktozowy, różne zagęstniki, a niektóre nawet barwniki zaliczane do tych mało zdrowych, żeby  nie powiedzieć trujących.

Niedawno Bakoma zrobiła jogurt owocowy bez cukru. Jogurt ma owoce i tymi owocami jest słodzony. Nie ma też siedemnastu barwników i piętnastu zagęstników. Nie ma słodzików.
Ale po 1. jest bardzo drogi, a po 2. nie wszędzie dostępny.

Postanowiłam temu zaradzić i zrobić jogurt w domu.
Nie zrobić na zasadzie - dodać do jogurtu naturalnego owoce, tylko zrobić sam jogurt. Z mleka.
Jak ludzie. :)

***

Składniki:
- mleko nie UHT
- jogurt naturalny, mały, bez dodatków, mleka w proszku itp. czyli taki, który składa się z mleka i bakterii;

Potrzebne:
- ciepło (temp. 30-50st.)

Kupiłam litr mleka z mlekomatu. Przegotowałam. Wystudziłam. Tzn. doprowadziłam do miłej, ciepłej temperatury, w okolicach 40-50st. Wlałam do szklanego słoja i dorzuciłam mały jogurt naturalny. Wymieszałam. Przykryłam kawałkiem ręcznika papierowego, założyłam gumkę na gwint. Voila!

Teraz drogi są dwie:

1. Wkładamy jogurt do piekarnika na kilka godzin i nastawiamy temp. na 30-50st. Wskazane jest podobno minimum 4h, ale dobrze gdy jest więcej. Można zostawić na noc - ja tak robię.
Potem produkt wyjmujemy i schładzamy. 

2. Pieczemy coś dobrego, po czym wyjmujemy to z pieca. Studzimy trochę piekarnik, żeby był nadal dobrze ciepły, ale nie parzył i wkładamy do niego nasz jogurt. Zamykamy drzwi i zapominamy. :)

3. Wersja na lenia.
Wstawiam gada do piekarnika ze światełkiem na całą noc i rano mam gotowy.

Taki jogurt jest:
- dobrą bazą do owoców, płatków itp.
- w sam raz do ciast;
- zdrowy i wiemy co w nim jest

Nie wymaga wiele pracy. Ot chwila gotowania i chwila stania. To wszystko.

Jogurt jest dość gęsty, mniej wodnisty od tych kupnych. Mniej kwaśny. Tłusty, bo z pełnego mleka. (Jak ktoś ma ochotę, można rozcieńczyć i zrobić wannę jogurtu. :D)
Pachnie i wygląda jak jogurt. Niektórym trochę przypomina kefir.
Podobno można go zrobić w wersji greckiej - gotując mleko dwie godziny, a potem dodać jogurt. Ale jak dla mnie za dużo zachodu. Chociaż lubię tę konsystencję, jaką mają greckie jogurty. Dwugodzinne gotowanie mnie jednak nie nęci. Coś za coś. :)

Polecam spróbować.
Mniam.


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

piątek, 23 sierpnia 2013

[42] Guma guar

Guma guar posiada symbol E-412.

To naturalna, roślinna substancja, polisacharyd. Pochodzi z nasion drzewa Cyamopsis tetragonolobus. Zagęstnik i stabilizator.
Mało szkodliwy, przez swoje znikome wchłanianie z przewodu pokarmowego.
Jednakże alergizujący. Może też wywołać rewolucje żołądkowe.

Powszechnie stosowana w przemyśle spożywczym i kosmetycznym.
Tania, ładnie zagęszcza bez potrzeby podgrzewania produktu, nie daje barwy. Dobrze komponuje się z innymi zagęstnikami.

Dodawana do dżemów, konfitur (tak, nawet tych drogich za cenę 10zł za mały słoiczek - że niby przepis naszych babć; ja nie wiem skąd moja babcia miała brać gumę guar!?), kaszek dla dzieci, deserków, serków homogenizowanych, kremów do pieczywa, produktów mlecznych (nadaje lepkość, ciągliwość) i wielu, bardzo wielu innych produktów.

W najlepszym razie wzdyma.
Jakby ktoś dumał, czemu jest napumpany, podczas gdy wcale się nie przejada, to niech sprawdzi ulotki z tego co je. Guma guar jest wszędzie. Naprawdę trudno znaleźć coś bez niej.

Jest tak powszechna, że nawet można ją sobie kupić i dodać do własnoręcznie przygotowywanego dżemiku...

foto pochodzi ze sklepu bio-kiosk.pl

czwartek, 22 sierpnia 2013

[41] Inny wymiar prania

Pranie to jedna z czynności, których  nie da się uniknąć.
Jedni piorą w czym bądź. Inni wybierają pachnące proszki. Jeszcze inni te tanie.
Są tacy, który tylko te lepsze. Są tacy, jak ja, którzy zaznali przyjemności prania w proszkach od naszych zachodnich sąsiadów i już fukają na te nasze.
(Nie bez przyczyny. Nasze mają inny skład, gorzej pachną, gorzej piorą i więcej trzeba ich dawać.)
Są i tacy, którzy wracają do "natury" i piorą np. w płatkach mydlanych jak nasze babcie, głównie w mydle szarym.
Ale są też tacy, którzy drżą na myśl o tym, że to wszystko leci potem do kanalizacji i w świat. Do ziemi, do morza, w powietrze itp.

Lubię proszki niemieckie. Za skład, za jakość, za ekonomiczność.
Pomijam cenę, bo są bardzo drogie. Od lat kręcę się od Weiser Riese do Dash.
Ten ostatni uwielbiam za zapach i za to, że z 30ml proszku zrobię pranie, które wychodzi czyste i nie ma białych plam wynikających z problematycznego płukania, co ma miejsce u  mnie (twarda woda) zawsze przy proszkach naszych (nawet zachodnich, ale robionych u nas) przy dawkowaniu z opakowania.


Od dawna szukam czegoś bardziej eko. Ekonomicznego ale i ekologicznego.
Nie, nie cierpię na bezsenność z powodu 30ml mojego proszku w kanalizacji. Sama świata nie uratuję.
Cierpię za to na AZS, podobnie jak mój syn.
Atopowe Zapalenie Skóry, sam miód. Najpierw nie mogłam prać ręcznie i myć naczyń. Teraz nie mogę nawet spokojnie umyć głowy. Że nie wspomnę o przetarciu  mebli jakimś płynem, czy podłóg. Do tego doszły mi jeszcze reakcje na kwasy owocowe, więc mam kumulację.


W końcu przyszedł czas na coś zdrowszego dla mnie, dla dziecka, a nawet dla świata. ;)
Orzechy piorące. 
Zamówiłam, przyszły następnego dnia. (Z drugiego końca Polski.) Za pobraniem.
Teraz zbieram doświadczenia. Jak trochę ich będzie, zrobię szczegółową recenzję.

Póki co prezentacja towaru:
 

Dlaczego orzechy?

Po 1 są tańsze od niemieckiego proszku. Dużo tańsze.
1kg orzechów można dostać nawet za 20zł. (30 z wysyłką)
Tyle samo kosztuje mały woreczek proszku jak wyżej. (20 jeśli się go gdzieś stacjonarnie upoluje, z wysyłką ponad 30zł.)
Woreczek ten starcza mi na dwa miesiące. O ile sama piorę. Gdy do akcji wkracza moja mama, może braknąć w miesiąc. ;) 

1kg orzechów przeznaczony jest na rok dla 4roosobowej rodziny, przy 2-3 praniach w tygodniu. Więc przy moim synu i jego miłości do brudu, będzie to jakieś pół roku. (Pesymistyczne założenie.)
Co z tego mam? 5 miesięcy gratis.


Po 2 orzechy piorą wszystko. Także to, co nie nadaje się do każdego proszku, np. wełnę.

Po 3 można ich użyć do mycia mebli, okien, nawet naczyń. Nadają się do zmywarek. Trzeba tylko zrobić z nich roztwór, gotując 10-15 minut orzechowe skorupki.

Po 4 zajmują mniej miejsca niż 5kg proszek w mega kartonie. Który notabene ciągle jest mokry, przy wannowych wyczynach mojego syna.


A po 5, dla tych co nie wierzą, że się da, zawsze mogę przyjąć opcję, że chcę być modna, cool i trendy, a do tego wyróżniać się z tłumu. ;)


Co z tego wyjdzie niebawem się dowiecie... :)


środa, 21 sierpnia 2013

[40] Erytrozyna

Erytrozyna to bawnik azowy o symbolu E-127. Wiśniowoczerwony.

Służy głównie do barwienia owoców w puszkach i słoikach. Przede wszystkim do produktów z wiśniami, gdyż jako jeden z nielicznych zostaje w wybarwionych nim owocach wiśni, nie wypłukując się w trakcie przechowywania.
Barwi się nim także ciastka i inne produkty w proszku. A co dziwniejsze, także osłonki kiełbas, kiełbasek, parówek (?!).

Powszechny w kosmetyce (pasty do zębów, róże, cienie) oraz w farmacji.

Alergizujący, zaburza koncentrację, może wywołać światłowstręt. Uszkadza narządy wewnętrzne, głównie wątrobę, tarczycę, serce. Kancerogenny. Wpływa na płodność i na metabolizm jodu.



[39] Amarant

Amarant albo inaczej Azorubina S to barwnik azowy o symbolu E-123.

Ciemnoczerwony barwnik syntetyczny, zakazany w niektórych krajach.
Wycofywany z produkcji spożywczej, ale nadal obecny, głównie w produktach w proszku (ciasta, galaretki), napojach różnego rodzaju, płatkach śniadaniowych itp. Barwi się nim różne dziwne rzeczy, nawet tak szlachetny produkt jak kawior.

Powolne wycofywanie z obiegu w spożywce zawdzięcza swojej mutagenności. W badaniach na szczurach zaobserwowano powszechne wywoływanie guzów różnego rodzaju.
Alergizujący. Wpływa na płodność. Może uszkadzać wątrobę i  nerki.
Kancerogenny. Teratogenny. Powoduje wady wrodzone u płodów, jeśli spożywany jest przez ciężarne kobiety. (Nigdy nie określono bezpiecznej dawki dziennej.)

Bardzo powszechny w kosmetyce do barwienia cieni, pomadek, róży.

[38] Azorubina

Azorubina to barwnik azowy o symbolu E-122.

Barwnik czerwony. Syntetyk. Powszechny w wyrobach cukierniczych: galaretkach, cukierkach, lodach, budyniach, słodkich sosach, obecny w wielu dżemach i marmoladach, ciastkach, jogurtach, winach, napojach.

Alergizujący, jak wszystkie barwniki azowe. Powoduje nadpobudliwość.
Mimo zaliczenia do barwiących związków bezpiecznych, badania wykazały kancerogenność u zwierząt.

Zakazany w niektórych krajach. 

[37] Tartrazyna

Tartrazyna to żółty barwnik spożywczy, azowy o symbolu E-102.

Czasem ukryty pod nazwą "żółcień spożywcza", z dodaną cyferką "5", lub bez.

Barwnik dodawany do napojów, cukierków, żelków, zup w proszku, sosów, likierów, dżemów, sztucznych miodów, musztard, ciastek (nawet do herbatników), a także do kukurydzy i groszku w puszkach (?!).
Stosowany w kosmetyce i jako barwnik do materiałów.

Uwalnia histaminę, jest więc alergizujący, zakazany u osób uczulonych  na salicylany oraz u astmatyków. Powoduje skurcze macicy, może wywołać poronienie.
Nie powinien być stosowany w produktach dla dzieci. Powoduje pobudzenie, trudności w skupieniu uwagi, problemy z koncentracją, daje objawy ADHD.
Nawet u osób nie będących alergikami może wywołać wysypkę skórną, bóle głowy, objawy depresji, bezsenność itd.

Barwnik z dolnej półki, tani, stosowany bardzo powszechnie, także w tych najtańszych produktach, zamiast innych droższych i lepszych barwników żółtych, np. zamiast kurkumy.


[36] Żółcień pomarańczowa FCF

Żółcień pomarańczowa FCF - barwnik azowy o symbolu E-110.

Jak każdy barwnik spożywczy, spotykana głównie w słodyczach, cukierkach, żelkach, napojach, marmoladach, gumach do żucia, ale także jako barwnik sosów, płatków dla dzieci, kasz, dodaje się ją nawet do konserw rybnych i jako barwnik marcepanowych łakoci.

Poza tym spotykana w kosmetyce oraz w farmacji - tu standardowo jako otoczka tabletek albo barwnik syropów dla dzieci.

Alergizująca, powoduje nadpobudliwość, problemy żołądkowo-jelitowe, kancerogenna. Z przeprowadzonych badań na zwierzętach wynika, że większe dawki powodują nowotwory, głównie nerek. Niestety  nie da się tego potwierdzić u ludzi, więc wg IARC bezpieczna.
W Norwegii i Finlandii od lat zakazana.



Wyżej składy dwóch galaretek pomarańczowych, wiodących firm.



[35] Czerwień allura

Czerwień Allura - czerwony barwnik azowy o symbolu E-129.

Posiada również nazwy "czerwień allura AC" albo "czerwień allura 2G".
Niestety głównie barwnik spożywczy. Służy do kolorowania napojów różnego rodzaju, oranżady np., ciast, ciasteczek, galaretek, herbatników, żelków, cukierków, kolorowych płatków dla dzieci, a nawet kasz.
Stosowany także w kosmetyce, głównie do barwienia pomadek, oraz w farmacji, najczęściej jako otoczka tabletki (konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni po co). 

Wysoce alergizujący, jak wszystkie barwniki azowe, niewskazany u osób uczulonych na salicylany, wpływa na płodność zwierząt (niestety  nie można zrobić badań na ludziach), kancerogenny. Badania wykazały, że u zwierząt wywołuje nowotwory, głównie pęcherza.

Zakazany w niektórych krajach: Danii, Francji, Szwecji, Szwajcarii, Niemczech i Belgii.

[34] Gotowe barwniki spożywcze

Pewnie nie raz kusiło Was, by upiec piękny kolorowy tort, choćby na urodziny dziecka, prawda?
Mnie raz. Przez chwilę.
Polecono mi bardzo dobre jakościowo barwniki, dostępne w sieci. Firma Wilton. Barwniki są w żelu, w kubeczkach, jak farbki. Są bardzo wydajne i mają intensywne kolory.
Wystarczy 1cm farbki, by cały placek biszkopta nabrał mocnego koloru.
Kolorów jest 8, każdy ma 28g, więc starczają na długo...
Produkcja USA. 


Znalazłam je na stronie sklepu Aledobre.

Oto ich skład:

Królewski błękit: cukier, syrop kukurydziany, gliceryna, woda, skrobia modyfikowana kukurydziana, błękit brylantowy FCF (alergizujący, kancerogenny), guma agarowa, sorbinian potasu, tartrazyna (silny alergen, powoduje nadpobudliwość), kwas cytrynowy, cytrynian jednosodowy

Żółty: syrop kukurydziany, alkohol, gliceryna, tumeric (kurkuma), alkohol etylowy, polisorbant 60, wanilia

Fioletowy: cukier, syrop kukurydziany, gliceryna, woda, kamoizyna (alergen, kancerogenny u zwierząt!), skrobia modyfikowana kukurydziana, błękit brylantowy FCF, guma agarowa, sorbinian potasu, tartrazyna, kwas cytrynowy, cytrynian jednosodowy

Czarny: cukier, syrop kukurydziany, gliceryna, woda, roślinny węgiel drzewny, skrobia modyfikowana kukurydziana, guma agarowa, sorbinian potasu, kwas cytrynowy, cytrynian jednosodowy

Różowy: cukier, syrop kukurydziany, gliceryna, woda, azorubina (alergen, kancerogenna u zwierząt!), skrobia modyfikowana kukurydziana, błękit brylantowy FCF, guma agarowa, sorbinian potasu, tartrazyna, kwas cytrynowy, cytrynian jednosodowy

Czerwony: cukier, syrop kukurydziany, gliceryna, woda, czerwień Allura (alergizująca, kancerogenne, wpływa na płodność u zwierzą), skrobia modyfikowana kukurydziana, żółcień pomaranczowwa FCF (alergizująca, kancerogenna, pobudzająca), guma agarowa, sorbinian potasu, tartrazyna, kwas cytrynowy, cytrynian jednosodowy

Zielony: cukier, syrop kukurydziany, gliceryna, woda, kamoizyna, skrobia modyfikowana kukurydziana, błękit brylantowy FCF, żółcień pomaranczowa, guma agarowa, sorbinian potasu, tartrazyna, kwas cytrynowy, cytrynian jednosodowy

Kość słoniowa: cukier, syrop kukurydziany, gliceryna, woda, skrobia modyfikowana kukurydziana, żółcień pomarańczowa FCF, błękit brylantowy FCF, czerwień Allura Ac, guma agarowa, sorbinian potasu, tartrazyna, kwas cytrynowy, cytrynian jednosodowy

Miło, prawda?
Chyba nawet nie mam na to komentarza.
Świadomie nie analizuję wszystkich składników, bo już same barwniki powalają, reszta nie ma przy tym większego znaczenia. 

Dodam tylko, że cała sieć pełna jest zachwyconych mam i zdjęć pięknych tortów przyrządzonych dla dzieci, no i opisów zachwytu maluchów, nie tylko z powodu widoku, ale także zajadania pięknego torcika.

***

Sprawdziłam trzy inne zagraniczne firmy, przodujące w produkcji wysoce zachwalanych barwników. Nie były lepsze w składzie. Rozumiem, że zachwyty wywołuje intensywny kolor, ale... bez przesady!

Nie wkleję fotki tortu, bo nie widzę powodu do takiej reklamy. Chętnych odsyłam do grafiki google. Wpiszcie "rainbow cake".
:(

środa, 14 sierpnia 2013

[33] Błękit brylantowy FCF

Błękit brylantowy FCF to barwnik o symbolu E-133. Syntetyk.

Barwnik, którego nie jemy nigdy i w niczym. Barwnik niestety także spożywczy. Dopuszczony do obrotu w Polsce. (Jak wszystkie inne, o których piszę.)
Głównie stosowany do wyrobu kolorowych galaretek, także tych służących jako otoczki tabletek. Jeśli macie lek płynny w takiej "gumowej" kapsułce, to na 99% jest w nim błękit brylantowy. Ku mojemu przerażeniu ostatnio w takiej postaci kupiłam lek na alergię - loratadynę, Ot, paradoks.

Barwi się nim także napoje (99% niebieskich na rynku ma ten błękit), żelki, desery, kaszki, lody, kremy do ciast i wiele innych rzeczy. W szoku byłam, gdy zobaczyłam na ulotce, ale... także groszek konserwowy może zawierać błękit brylantowy. Nie każda firma wpada na taki pomysł, ale sprawdzajcie opakowania.
Dodawany także do past do zębów. Jeśli możemy - unikamy tych niebieskich albo z niebieskim paskiem. Jak nie możemy, szukamy takiej, która błękitu nie ma.

Alergizujący. Wywołuje katar, pokrzywkę, napady astmy. Niewskazany dla osób uczulonych na salicylany. Niewskazany w połączeniu z salicylanami, nawet u osób, które je dobrze tolerują.
Absolutnie nie dla osób z tzw. nadwrażliwym jelitem i innymi problemami pokarmowymi.

Jak zwykle, jedna organizacja to, inna tamto. Jednakże większość organizacji badawczych klasyfikuje błękit brylantowy jako związek kancerogenny.

Zakazany w niektórych krajach, m.in. w Szwajcarii.


[32] Żółcień chinolinowa

Żółcień chinolinowa to barwnik o symbolu E-104.

Pochodzenie różne, odzwierzęce albo syntetyczne. Bardzo popularny barwnik spożywczy. Jest wszędzie, począwszy od lodów, a kończąc na otoczkach leków (rutinoscorbin!).

Wysoce alergiczna. Może powodować katar, wysypki, napady astmy, a nawet wywołać wstrząs anafilaktyczny. Zakazana dla osób uczulonych na salicylany (np. aspirynę).
Co gorsza może powodować nadpobudliwość, przez co nie jest wskazana u dzieci, zwłaszcza u tych nadruchliwych, z ADHD, zaburzeniami ze spektrum autyzmu czy innymi dolegliwościami neurologicznymi.
/Reklama rutinoscorbinu mówi co innego, oczywiście. To lek wyśmienity na katar i każdą inną dolegliwość. Ale w reklamy to my nie wierzymy już dawno.
Odkąd czytam składy (także leków), wyrzuciłam w cholerę i nawet kot rutinoscorbinu w naszym domu nie dostaje./

Różne organizacje badawcze kłócą się co do tego czy jest kancerogenna.
MABR twierdzi, że nie. Parę innych organizacji tego typu wnioskuje, że tak.
Więc unikamy.

Zakazana w USA i w Japonii. W UK wycofana z produkcji spożywczej.

wtorek, 13 sierpnia 2013

[31] Czewień koszenilowa

Czerwień koszenilowa, barwnik azowy o symbolu E-124.

Wbrew pozorom nie pochodzi od czerwca kaktusowego. Nie ma z nim nic wspólnego, poza tym, że jest podróbą koszenilowego barwnika. Czerwień koszenilowa to syntetyk.

Barwi się nią dokładnie to samo, co kwasem karminowym - koszenilą. Czyli wszystko.
Jogurty, serki, mleka truskawkowe, galaretki,dżemy, nawet gotowe zupy pomidorowe. 

Alergizująca, jak wszystkie barwniki azowe.
W odróżnieniu od naturalnej koszenili jest jednak kancerogenna! Czyli, mówiąc po ludzku, może powodować powstawanie komórek nowotworowych.
Zakazana w Norwegii, Finlandii i USA.
Powoduje nadpobudliwość, więc podwójnie (potrójnie nawet)  niewskazana u dzieci.




Jeśli coś zawiera E-124, nie jemy tego. Nigdy.
Jeśli już musimy wybrać coś czerwonego/barwionego, bo nie da się inaczej z jakiegoś tam powodu, z dwojga złego wolimy robala. :(

[30] Koszenila

Koszenila - kwas karminowy, E-120

Jeden z popularniejszych barwników, wszechobecny, co gorsza dodawany do niemal wszystkich czerwonawych produktów dla dzieci. Jest w lodach, deserach, serkach homogenizowanych, jogurtach owocowych, galaretkach itd.
Jest po prostu wszędzie! Istna plaga.

Barwnik czerwony, naturalny.
Dlaczego taki popularny? Bo trwały. Wyjątkowo odporny na działanie światła i zmiennych temperatur.

Czemu się nie lubimy?

Po 1 nie rozumiem i nigdy  nie zrozumiem dlaczego serek truskawkowy zawierający 0,5% truskawek ma być czerwony? Nie jestem idiotką, wiem że truskawki jako barwnik sprawdzają się średnio i że żaden deser z dodatkiem truskawek nigdy nie będzie pięknie czerwony. Po co więc pakują mi do serka ten barwnik?
Nie przychodzi mi do głowy nic innego, jak tylko to, że zwyczajnie mają mnie - klienta za głupka. Smutne. Jeszcze smutniejsze jest to, że koszenila uchodzi za barwnik lepszy, bo... naturalny. Na wiele lat popadła w niełaskę, bo wyparły ją tańsze syntetyki. Teraz rządny natury klient chętniej sięga po koszenilę, bo nie jest sztuczna. Paradoks. 

Po 2 kwas karminowy nie pochodzi od żadnego uroczo czerwonego kwiatka. Pochodzi od robala.
Dokładniej od czerwca kaktusowego! Czerwiec kaktusowy to mały owad żyjący powszechnie w Meksyku. Najpierw jest radośnie mordowany, np. poprzez ugotowanie w wodzie, albo uprażenie na słońcu, a potem sproszkowany. Voila, barwnik gotowy.

Po 3 koszenila jest wysoce alergizująca. Nie wolno jej spożywać ludziom uczulonym na salicylany, oraz astmatykom.

Nie lubimy się więc. Unikamy jak możemy.


Gdzie znajdziemy?
Jak już pisałam wszędzie. :(
W sokach, w truskawkowym ptasim mleczku, jako otoczkę tabletek (co mnie już po prostu żywo wk...), w batonach, czekoladach, jogurtach, serkach, naprawdę wszędzie. Jeśli coś spożywczego, co nie jest owocem, ma czerwony/ceglastoczerwony kolor możecie spodziewać się, że jest w nim koszenila.

Ja różne rzeczy w życiu jadłam i różne dziwactwa lubię, ale pluskwiaków jakoś niekoniecznie. Nawet gdy są pięknie czerwone.

Na plus trzeba mu zaliczyć, że nie jest trujący, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Nie jest też kancerogenny. Może zabić alergika. Może spowodować torsje i omdlenie u weganina, jeśli ten nie przeczyta ulotki przed spożyciem ;), ale w zasadzie nic poza tym. 

***

Ciekawostka.
Nasz kraj kiedyś słynął z produkcji tego czerwonego barwnika. Robiliśmy go z czerwca polskiego i byliśmy z tego słynni na całą Europę. Wyparły nas koszty, oczywiście.
Pierwszy spadek produkcji europejskiej rozpoczęło odkrycie Ameryki.
Potem pogrążyły nas tańsze syntetyki.
Od dziesiątek lat nie produkujemy barwnika czerwonego z czerwca polskiego.
Do czego służył? Ano nie do barwienia jedzenia. Wtedy takich durnot się nie robiło.
Służył jako farba, głównie do materiałów. Eksportowaliśmy go do wielu krajów, na ogromną skalę.



piątek, 2 sierpnia 2013

[29] GMO w Polsce i nie tylko

Ciężki temat, pisałam go od miesiąca...
Miałam opory przed wstawieniem, ale wstawię. Nie mogę już czytać o tym, jakie to GMO jest potrzebne w dobie kryzysu i przy obecnym głodzie na świecie.

Od tego roku w naszym kraju obowiązuje zakaz hodowli dwóch roślin z modyfikacją genetyczną.
Są to:
- kukurydza MON 810 firmy Monstanto
- ziemniak Amflora firmy Basf

Dołączyliśmy tym samym do grona ośmiu państw UE, które taki zakaz wprowadziły.
Te kraje to: Austria, Węgry, Francja, Grecja, Niemcy, Luksemburg, Bułgaria i Włochy. Przepis wszedł w życie 28 stycznia tego roku i jest przedziwny. Nie zniesiono bowiem obrotu nasionami, handlu, ale zakazano wysiewu. /Nawet nie mam na to komentarza./

Argumenty przeciw tym roślinom?
Po pierwsze zauważono niemożność współistnienia odmian GMO i tych nie modyfikowanych obok siebie. Zwrócono uwagę na fakt niekontrolowanego rozsiewu tych pierwszych i samoistnego mieszania gatunków upraw.
Wreszcie zauważono głośno, że białko Cry1Ab, które wytwarza kukurydza 810 stanowi zagrożenie dla różnych organizmów żywych (w założeniu miało ono tylko zwalczać szkodnika - omacnicę prosowiankę, chociaż dla mnie przerażające jest już samo to,że nadano roślinie taką cechę). Zagrożone stały się różne owady, w tym bardzo rzadkie już i chronione gatunki motyli. Odnotowano, że wszystko to pokazuje jaki wpływ ma kukurydza GM na środowisko, w jakim jest hodowana.
Co istotne - raczono też zwrócić uwagę na fakt, że pyłki tej kukurydzy prędzej czy później znajdą się w miodach krajowych, które do tej pory funkcjonowały jako produkty tradycyjne, bez modyfikacji, Bio, natural itd.

Udowodniono, że ziemniak Amflora krzyżuje się z innymi, okolicznie sadzonymi gatunkami. Ministerstwo Rolnicwa i Rozwoju Wsi zaznaczyło, że fakt ten niesie za sobą olbrzymie szkody dla naszego rolnictwa, w postaci wielomilionowych strat w hodowli ziemniaka i produkcji skrobi ziemniaczanej.

Teraz tylko czekać aż Komisja Europejska utnie nam za to głowę. Póki co czekamy.

***

Nie zakazano handlu nasionami, więc w razie wysiewu i sprzedaży kukurydzy/ziemniaka GM karę ponosi (i bardzo dobrze) chcący zrobić nieuczciwy biznes - rolnik.

Niestety nowa ustawa nie chroni nas przed GMO w żywności i w paszach dla zwierząt.
A ściągamy około 2ml ton samej soi modyfikowanej genetycznie. Zwierzęta karmione tą paszą idą na sprzedaż w całości lub w częściach. Do obrotu idą także np. jaja kur karmionych paszą GMO.
Przepisy naszego kraju nie nakazują nas jednak o tym informować. 

Winę za taki stan rzeczy ponosi Komisja Europejska, która staje okoniem i burzy się na każde wyłączenie jakiegoś kraju UE z unijnych przepisów. W chwili obecnej musimy udowadniać jakie straty możemy ponieść i jaką krzywdę może nam zrobić każda z dwóch ww. roślin GM.
Szczęściem mamy te argumenty.

Co dalej, nie wiadomo.

***

Czy u nas jest GMO?
Ano jest.
Skąd?
Z głupoty, chciałoby się rzec. Nasi mili sąsiedzi z południa mają GMO na rynku od dawna. A nasi oszczędni rolnicy od lat jeżdżą tam na zakupy. Tym oto sposobem różna dziwna kukurydza rośnie sobie na naszych polach. Rośnie na paszę. Ale co z tego, skoro karmi się nią zwierzęta, która my potem jemy. Albo jemy ich produkty, sery np.

Z powodu jak wyżej jestem za karaniem rolników za wysiew zakazanych gatunów.
Z paszami nic nie zrobimy, już są legalne.

***

Po co GMO?
Ano dla lepszego rozrostu.
Po 1 rośliny miały być odporne na szkodniki. Zgadzam się, rzecz przydana.
Ale że komuś przyszło do głowy tak zmodyfikować roślinę, by produkowała toksynę na owady?
Ja tego nie ogarniam. Jestem z zawodu analitykiem medycznym, ale nie przyswajam, jak Babcię kocham.
No i produkują... różne dziwne substancje produkują. Czy to działa?
Nawet rewelacyjnie. Substancje te zabijają nie tylko szkodniki, zabijają też motyle, pszczoły i wiele innych owadów bardzo nam przydatnych. Choćby po to, by tę przeklętą roślinę zapylić.
Tego chyba mózg autorów pomysłu z GMO nie objął na żadnym etapie projektu...
/Ostatnio przeczytałam, że w jakiejś prowincji Chin plantacje zapylane są ręcznie, nie ma już tam owadów, które mogłyby to robić. Faktycznie super metoda na większą produkcję.../

Po 2 rośliny miały być odporne na pewne substancje chemiczne. Głównie na herbicydy.
Wymyślono np. soję odporną na Roundup, bardzo silny herbicyd. Efekt osiągnięto. Soja żyje. Wokół giną wszystkie inne rośliny, organizmy wodne, te żyjące w ziemi także. Soja pobiera ten środek z liści, z gleby, kumuluje go, ale nie ulega uszkodzeniu. Soja idzie w obieg i jest zjadana.
Ma ktoś ochotę na taką soję? Ja nie.

Jeśli GMO miało dać większe plony i nakarmić ludzi na świecie (w co akurat figę wierzę) to był to strzał w stopę. Mamy bowiem rośliny, które wypierają z rynku inne. Mamy ginące owady. Mamy zanieczyszczoną wodę i glebę.
Woda i ziemia, bez organizmów żywych to śmierć dla naszego ekosystemu.
Jedzenie roślin zmodyfikowanych, zawierających mnóstwo chemicznych środków, na które same rośliny są odporne, to śmierć dla nas.

Może i nakarmimy ludzi kiedyś, w końcu. Ale na pewno nie dlatego, że tak pięknie nam ziemia obrodzi, a po prostu dlatego, że tych ludzi będzie mniej.
W 1998 r. genetycznie zmodyfikowana kukurydza (miała być paszą dla zwierząt hodowlanych) zanieczyściła 10% zbiorów kukurydzy w USA i znalazła się w przetwórstwie spożywczym. Coś jak nasza sól drogowa...
W ciągu 2 miesięcy amerykańskie zrzeszenia producentów żywności przetworzonej zanotowały dziewięćdziesięciokrotny wzrost zgłoszeń reakcji alergicznych (bezpośrednio łączonych z żółtą kukurydzą). Jedno ze zgłoszeń dotyczyło 210 konsumentów, u których rozwinęły się reakcje alergiczne, które w 74 przypadkach wymagały interwencji lekarza, a aż w 20 przypadkach podjęcia pomocy ratującej życie.

Oby tak dalej, a zostaniemy bez owadów, czyli bez opcji zapylenia naturalnego, czyli bez roślinnej żywności. /Pomijam już genetyczne modyfikacje zwierząt./
Umrzemy z głodu, mówiąc wprost.
A samo się nie zasieje, bo większość roślin GM nie rozmnaża się samodzielnie. Tak zostały wymyślone. Po co? Ano po to, by rolnik musiał kupić kolejne nasiona. Opatentowane - dodam. A więc by dał zarobić koncernom, które tę durnotę wymyśliły.
Co lepsze nasion, które powstają z takich roślin tak po prostu sadzić ponownie nie wolno. Trzeba kupić nowe i uiścić opłaty technologiczne i licencje. Za samodzielny rozsiew tego, co się zebrało grożą kary, grzywna, a nawet odsiadka.

W imię likwidacji głodu na świecie?
Jakim trzeba być naiwnym, by w to uwierzyć?

Co jeszcze dało GMO?
Superchwasty. Niektóre z roślin GM mogą się same wzajemnie zapylać. Np. rzepak GM zapyla inne kapustne. W efekcie powstają chwasty dwa razy wyższe ode mnie, które na domiar złego odporne są na preparaty chwastobójcze.
Będziemy je musieli niedługo postawić na swoich stołach, bo zdominują wszelkie inne samosiejki.

***

Co do naszego zdrowia po takiej diecie, trudno rzecz jeszcze określić, bo badań na nas zrobić się nie da. Fakt jest jedynie taki, że częściej chorujemy, głównie na nowotwory i coraz częściej jesteśmy bezpłodni. O przyczynach możemy sobie tylko dyskutować.
Badania robiono natomiast na zwierzętach. Np. na myszach. Efekt? Niższa masa ciała kolejnego pokolenia i mniejsza rozrodczość. Konkretniejsze badania zrobiono już na szczurach. Efekt? Leukocytoza, zaburzenia pracy nerek, wysoki cukier we krwi. Szczurzyce będące w ciąży i karmione GMO rodziły martwe młode, a te które młode, które okres prenatalny przetrwały często były tak chore, że padały w ciągu kilku pierwszych tygodni po urodzeniu. Podobnie rzecz ma się ze świniami. Maciory karmione tylko paszą GM mają problemy z płodnością, skalę określa się na jakieś 80%.

Co ciekawsze - żeby takie badania w ogóle zrobić, trzeba było szczury nakarmić papką z nasion, tj. zemleć je i połączyć ze zwykłymi. Gdy rozsypano  nasiona na ziemi, szczury nie chciały ich jeść. Jak wiadomo to najmądrzejsze zwierzęta, co tu widać bardzo wyraźnie. Sporządzono także mieszankę nasion różnego rodzaju - szczury wybierały te nie GM. Jak sprytny kot czy pies, który potrafi tak wyjeść mięso z miski, że zostanie sam ryż albo makaron.

Podobnie jest z krowami. Wiele już kartek zapisano takimi zgłoszeniami. Krowy, choć nie takie mądre, zwykle nie chcą jeść GM kukurydzy.

Tylko człowiek jest tak durny, by wciągać to świństwo i jeszcze bronić bzdurnych teorii o rozwoju cywilizacyjnym, o głodzie na świecie itp. historii.

[28] Kasza i płatki jaglane

Kaszę jaglaną znają wszyscy.
Ma jedną wadę: większość ludzi nie potrafi jej ugotować.
I fakt, nie jest to proste. Kasza nie mieszana przyczepia się do dna garnka. Kasza mieszana rozwala się w trakcie gotowania. Przy zbyt dużej ilości wody wychodzi ciapa. Przy zbyt małej albo kaszę przypalimy (mieszając) albo uzyskamy efekt suchej skorupy na wierzchu (pod przykryciem, nie mieszając).

Przerobiłam wszystkie te opcje. Potem na długo nie dotykałam kaszy jaglanej.
W końcu postanowiłam uwierzyć w swoją wyobraźnię i ugotowałam kaszę jak ryż, babciną metodą. Czyli z garnkiem w kołderce. I to było to. :)

Ja mam to szczęście, że dysponuję garnkiem Zeptera, więc nie ma opcji, że gdzieś ucieknie ciepło spod przykrywki i kasza się nie upraży. Ale myślę, że wystarczy dobry, szczelny garnek.

A robię to tak:
Kaszę płuczę w zimnej wodzie i odsączam. Zalewam lekko wrzątkiem i odsądzam, potem wrzucam do gara. Zalewam wodą w proporcji 1:2.
Czyli na szklankę kaszy wlewam 2 szklanki wody.
Dodaję łyżkę masła.
Mieszam i czekam aż się zagotuje.
Gdy zakipi, chwilę jeszcze gotuję na bardzo małym ogniu mieszając, po czym przykrywam garnek. Po minucie, gdy już w całym garze jest ciepło, wyłączam. Zawijam w gazetę, ręcznik, kołdrę.

Robię to wieczorem.
Rano wyjmuję kaszę z garnka i mam gotowe śniadanie.
Polecam.


Świetnym sposobem jest dolanie do tak przygotowanej kaszy łyżeczki oleju lnianego. Bardzo zdrowa rzecz - kwasy Omega-3, której spora grupa ludzi nie trawi ze względu na smak. Co tu dużo mówić - obrzydliwy. Dziecku musiałabym chyba płacić z picie tego. Sama nie znoszę.
Tymczasem wystarczy dodać trochę tego cuda do kaszy i wymieszać. Kasza będzie mniej lepka, a paskudny olej straci swój upierdliwy smak. 
Można dodać innego, ulubionego oleju. Np. sezamowego, jego bardzo charakterystyczny aromat też zmienia smak kaszy. Ale sezam to już trzeba lubić, bo sam w sobie jest specyficzny.

Kasza jaglana jest zdrowa. Bardzo zdrowa. Po pierwsze jest pożywieniem zasadowym, co jest bardzo ważne w dzisiejszej diecie, obfitującej w zakwaszające fast foody, słodycze, białe pieczywo, czy białko zwierzęce. Żadna inna kasza nie ma tej cechy.
Po drugie jest bardzo dobrym źródłem witamin z grupy B.
Zawiera najwięcej żelaza ze wszystkich kasz. Ma też sporo lecytyny, wapnia, fosforu, potasu.
Jest bardzo dobrym, łatwo przyswajalnym białkiem roślinnym.
Świetnie wpływa na nasze ogólne samopoczucie, na stan skóry i włosów. Zawiera krzemionkę, co służy stawom. Ma wręcz zbawienny wpływ na układ pokarmowy. 

Kaszę jaglaną można jeść na sto sposobów:
- z gulaszem
- z jakimkolwiek innym mięsem
- z warzywami
- jako dodatek do gołąbków
- z owocami
- z jogurtem, serkiem
- z sokiem
Co tylko komu przyjdzie do głowy.


Ja dodaję do gołąbków zamiast ryżu lub w miejsce jakiejś tam jego porcji. Nie lubię jaglanki do gulaszu, ale do potrawki warzywnej (z mięsem lub bez) bardzo chętnie.
Na obiad najbardziej pasuje mi jako jedna z opcji, np. w zestawie: soczewica, kasza jaglana, kasza gryczana.

Jadam też na śniadanie. Do owoców. Dziś np. zjadłam z piękną, dojrzałą brzoskwinią.
Dziecku dodaję do deserów, bo ono w ogóle oporne jest w jedzeniu, więc trzeba trochę kombinować. Ma głównie problem z jedzeniem po wstaniu z łóżka. Nie lubi śniadań i nie chce nic jeść po drzemce.
Godzinę później młody chętnie zjadłby np. serek homogenizowany albo Monte. :/
Znajduję więc dobry serek (w Simply) i trzymam na takie właśnie okazje. W ramach dokarmiania dodaję do niego kaszę jaglaną lub jej płatki. Tak wchodzi. :) Druga wersja jest z jogurtem.


Kasza to pole do popisu. Dla poprawy jej smaku (nie każdy lubi) można do jej gotowania dodać przypraw, wrzucić kilka goździków, anyż gwiaździsty, kąsek imbiru, pałeczkę cynamonu lub wyskrobać zawartość laski wanilii.
Do gotowej kaszy dorzucić płatki migdałów, pokrojone orzechy, rodzinki. Sypnąć trochę kardamonu.
W wersji wytrawnej wrzucamy ząbek czosnku, parę kulek ziela angielskiego, liść laurowy.
Jedno wielkie pole dla wyobraźni.

***

A teraz wersja ekspresowa. Płatki.
Fantastyczna opcja dla tych, co kaszy jaglanej gotować nie chcą, albo mają dość nieudanych prób.
Coś jak płatki ryżowe. Nie wymagają gotowania. Wystarczy zalać je wrzątkiem.
Naprawdę, nie zmyślam. :) Mam w domu, używam, zwłaszcza poza domem - na śniadania.
I małemu do deserów właśnie, gdy kombinuje co tu zjeść i wpada nagle na pomysł, że jogurt np. Albo że serek. Zalewam wodą, do przykrycia, nakładam talerzykiem i chwilę czekam.
Po dwóch minutach - voila! :)


Jest tego na rynku już sporo, tylko trzeba trochę poszukać. W marketach kiepsko, ale w sklepie ze zdrową żywnością powinno być bez żadnego problemu. Wczoraj zajrzałam do dwóch w okolicy rynku mojego miasta i w obu były.


Na większości opakowań nie ma nic o gotowaniu. Ale nawet jak coś naskrobali, polecam po prostu zalać wrzątkiem. Te płatki są cienkie, drobne, dużo mniejsze od ryżowych, więc naprawdę wystarczy im chwila. Po ugotowaniu mogłyby się rozpaść. Chociaż i to jest opcja... dla dziecka niejadka, jako dodatek do zupy np. Zawsze jednak lepiej nie gotować, a potem zblendować. Zdrowiej.


Ważne: kasza jaglana i płatki jaglane są bezglutenowe!

To ważne, zwłaszcza przy bardzo małych dzieciach, przy tych wrażliwych na gluten oraz jeśli  mają celiakię. Każde z nich może taką kaszę jeść.
A mamom maluchów, które potrzebują kaszy, którą po prostu można wsypać do letniego/zimnego mleka i od razu podać polecam to...
Mój syn przeżył na tym dwa lata. Jaglana kasza, nie wymagająca nawet zalewania wrzątkiem. Dobrej jakości i firmy. Bez mleka, bez cukru.


Przez dwa lata dziecko było chore raz, po podanym przy spadku odporności szczepieniu.
Poza tym okaz zdrowia. Nawet katar nie trwa u niego tydzień. :)

*
Kasza jaglana powinna pochodzić z jakiejś certyfikowanej uprawy, najlepiej z europy.

czwartek, 1 sierpnia 2013

[27] Olejowanie włosów

Było już o olejkach na ciało, to teraz na włosy.
Moje odkrycie tego roku.

Od lat zdarzało mi się nałożyć olej na końcówki lub wysuszoną warstwę wierzchnią włosów, ale robiłam to po cichu, żeby mnie nikt nie wyśmiał. :D
Teraz zagłębiłam się w temat i okazuje się, że to nie tylko popularne, ale wręcz "metoda fryzjerska".
Bardzo mnie to cieszy.

Czego używam?
Zwykle tego co mam w kuchni. Najchętniej oleju z pestek winogron. Najlepiej działa.
Niedawno odważyłam się nawet położyć go na włosy na całą noc. Super.
I nie wysilam się za bardzo, jak mówię, sięgam po to, co mam w kuchni. Dla tych, którzy mają obawy - olej winogronowy można kupić w aptece, w niewielkich buteleczkach, np. firmy Profarm, jako produkt typowo kosmetyczny. 

Sprawdza mi się też olejek migdałowy, ale raczej w postaci maski.
Podobnie z olejkami Alterra.
Nie lubimy się z kokosem.
Olej trzeba po prostu dobrać sobie do włosów.
Ja nie próbowałam jeszcze arganowego, cena mnie poraża... Ale mam ochotę, nie powiem.


Opcja nr 1
Dwie łyżki oleju kładę na głowę, wcieram w skórę, wmasowuję we włosy. Coś bawełnianego i przewiewnego na głowisię i spać.
Rano myję głowę, jak zwykle.

Opcja nr 2
Sprawdza się na szybko, gdy stwierdzam, że mam suche siano i na już coś chcę temu zaradzić. Nakładam na włosy po południu i tak łażę po domu godzinę, dwie, zależnie ile mam czasu. Potem zmywam.

Opcja nr 3
Jako dodatek do sprawdzonej maski.
Najchętniej dorzucam łyżkę do zmiękczającej maski Gloria. Można do każdej innej, którą lubimy, albo do takiej, która jest dla nas za słaba i leży sobie zapomniana. Dodajmy do niej coś dla wzbogacenia, w ten sposób ją zużyjemy, a efekty będą na pewno lepsze niż wcześniej.

Opcja nr4
Wypróbowana dopiero co, ale ze względu na efekty zostanie u mnie na stałe.
Kładę olej na głowę na godzinę, dwie przed farbowaniem.
Potem farbuję, jak zawsze.
Zapobiega wysuszeniu włosów podczas zabiegu, ale więcej o tym napiszę "inną razą". ;)


Można do tego celu użyć specjalnych olejów do włosów.
Jednakże radziłabym wcześniej sprawdzić skład, bo może się okazać, że taki olejek poza samymi olejami zawiera też trochę chemii, która nie zrobi nam dobrze po całej nocy na głowie...
Ewentualnie skonsultować sprawę na jakimś forum, u dobrego fryzjera lub przeanalizować skład korzystając z netu. Jest tego na rynku sporo.
W Rossmannie są teraz chyba trzy fajne olejki Alterra.
Dla tych, co lubią migdałowca, dobra będzie nawet oliwka Hipp. Zajrzyjmy też do kuchennych szafek. Nie jedno cudo się tam kryje. :)
W zasadzie szerokie pole do popisu...


Co to daje?
Ano daje sporo. Olej chroni włosy, wygładza, nawilża, zapobiega puszeniu. To świetna metoda przy włosach suchych, łamliwych, matowych, rozdwojonych, przy suchej skórze głowy i przy łupieżu.
Włosy proste po olejowaniu są gładsze i bardziej lśniące.
Kręcone lepiej się skręcają i także odzyskują blask. 

Przy bardzo suchych włosach można też rozetrzeć parę kropli w rękach i wgnieść w już umyte włosy. U mnie się to nie sprawdza, niestety.

Jak spróbować?
1. Najpierw musimy ustalić metodę kładzenia. Jedne włosy świetnie przyjmują olej na sucho, inne trzeba zwilżyć, a nawet zmoczyć. Moje wolą wilgoć, na sucho część z nich po prostu wyrywam wcierając olej.
Można też nakładać olej na włosy zwilżone hydrolatem albo jakąś odżywką/mgiełką, która nie wymaga spłukania.

2. Potem musimy ustalić ile tego produktu nasze włosy chcą. Zaczynamy od łyżeczki do herbaty. Moje są suche i kręcone i na początku pożerają nawet dwie łyżki, w przypadku szybkiej kuracji. Na noc dostają jedną łyżkę. Z czasem będzie mniej.

3. Później musimy sobie dopasować metodę zmywania. Dla jednych lepszy będzie szampon. Inni wybiorą metodę OMO, jeszcze inni samo mycie odżywką.
Ja już nie myję głowy "tylko szamponem", bo efekt nie był taki fajny jak przy OMO. Ale to trzeba dobrać do siebie. Moja mama po olejowaniu musi użyć szamponu i to najlepiej z SLS albo innego dobrze zmywającego (Alterra), bez odżywki w składzie, inaczej ma ciężkie i "klapniete" włosy.

4. Na koniec dobieramy metodę pielęgnacji. Chodzi o to, by nałożonymi preparatami PO nie zepsuć całego efektu, a by go utrwalić. U  mnie sprawdza się mycie OMO, a potem odżywka z żelem do włosów (bez alkoholu).

Metod i możliwości jest sporo. Któraś na pewno zrobi nam WOW, tylko trzeba ją sobie znaleźć.
Powodzenia. :)